Tym razem otrzymałam do przeczytania i recenzji poradnik żywieniowy. Co prawda, nie przepadam za tym gatunkiem książek, bo spójrzmy prawdzie w oczy. Komu potrzebne książki tego typu, które mówią nam, jak się wzbogacić, jak być bardziej asertywną, czy jak namalować obraz olejny? Pewnie komuś się przydają, skoro pełno jest ich na świecie ;) Ja jednak zawsze jestem sceptyczna, a przeglądając poradniki więcej się z nich śmieję niż mam jakiś pożytek. Jednak tym razem treść mnie zaciekawiła. Poza tym, nigdy jeszcze nie recenzowałam tego typu książki. Po podręczniku do nauki angielskiego oraz edukacyjnym albumie o dinozaurach, przyszedł czas na tekst o jedzeniu. Czy uda mi się ją dobrze zrecenzować?
Zawartość
Zaraz po stronie tytułowej, mamy informacje o autorkach podręcznika, mówiące o ich kwalifikacjach i doświadczeniu w zakresie zdrowia, czy żywienia. Następnie znajduje się spis treści, legenda z tłumaczeniem kwadratowych rysunków, kilka słów od autorek i informacje o kupowaniu z głową. W książce dominuje kolor pomarańczowy, który podkreśla ważne hasła, tematy, tytuły czy tabelki. Nie uświadczymy w niej innych barw (a szkoda, bo ja tego koloru nie cierpię. Dobrze, że chociaż czcionka jest czarna :P). Poradnik jest podzielony na sześć działów: śniadania, drugie śniadania, obiady, podwieczorki, kolacje i dodatki do żywności. W każdej takiej sekcji można znaleźć popularne produkty, jakie spożywa się o danej porze dnia.
I tak na pierwszy ogień poszła kawa, która jest bardzo popularnym śniadaniowym napojem (sama również ją piję każdego ranka do magazynu/gazety/książki, kiedy jeszcze w łóżku siedzę ;) ). Przy haśle „kawa” znajduje się informacja na temat kalorii, jakie mieszczą się w różnych wariantach picia tego czarnego napoju (na przykład czarna bez cukru, to tylko 2kcal. Czyli tyle, co cukierek „tic tac”!). Następnie są dane na temat zalecanej dawki i przechodzimy do głównego tematu. Najpierw ogólne informacje o kawie, następnie dowiemy się co można do niej dodać, co jest najlepszym wyborem oraz ile kofeiny zawierają czarne ziarna. Potem mamy temat „na zakupach”, czyli na co powinniśmy zwracać uwagę podczas kupowania (oczywiście czytanie etykiet jest bardzo ważne). W następnej kolejności mamy ostrzeżenie przed hasłami na produkcie oraz ich wyjaśnienie, potem autorki serwują nam „badania naukowe z ostatnich lat”, gdzie dowiemy się, jak kawa na nas działa. Na koniec znajduje się ramka z „faktami i mitami” na temat kawy oraz pomarańczowe pole z ciekawostką.
Tak właśnie skonstruowany jest ten podręcznik i każdy następny produkt jest opisany właśnie w takich kategoriach ;)
Moim zdaniem
Książka jako poradnik spełnia swoje zadanie, tzn daje nam, czytelnikom porady. Wszystkie informacje zawarte w podręczniku są napisane przystępnym językiem, a każda obco brzmiąca nazwa, jest zaraz wytłumaczona. Dowiedziałam się wiele interesujących rzeczy, a inne informacje tylko potwierdziły moje przypuszczenia i moją wcześniej nabytą wiedzę. Dane na temat większości produktów opisanych w poradniku, są naprawdę zatrważające i dają do myślenia.
„Benzoesan sodu spowoduje, że niedługo wszyscy będziemy świecić” - jak mawia pewna polska aktorka, w pewnej reklamie, pewnej butelkowej wody z sokiem. Czytając o środkach konserwujących, trudno się z słowami reklamy nie zgodzić, jednak nigdy do końca nie można w nie wierzyć, bo jak stwierdziły autorki książki „najlepiej czytać etykietki”, bo co prawda, w napoju nie ma tego okropnego benzoesanu sodu, ale są za to inne niezdrowe dla ludzi składniki :P
Zapewne fakty podane w książce mają za zadanie dać konsumentom do zrozumienia, jaki „szajs” codziennie zjadają oraz jak producenci ich oszukują. Ja już od dawna wiedziałam, że produkty typu „light” czy „fit” są totalną ściemą, oraz że w pasztetach jest tylko kilka procent mięsa, a zupki w proszku to sama chemia. Jednak nie każdy, tak jak ja, ma alergię przewodu pokarmowego, więc nie czyta każdej etykiety ze składnikami, aby potem nie umierać w ubikacji, lub skręcać się na łóżku z bólem żołądka. Dlatego też fakty podane w tak dobitny i bezpośredni sposób są jak najbardziej wskazane, bo tylko wtedy czytelnik ma wyraźny obraz tajemniczych składników ukrytych w żywności jaką posiada w swoim domu ;)
Porady, które postanowiłam wykorzystać w praktyce
Udałam się z moim chłopakiem do delikatesów. W dłoniach miałam listę produktów, jakie zazwyczaj kupujemy. Tym razem jednak, z nowo nabytą wiedzą, postanowiłam kupić zdrowszą i lepszą żywność. Jaki to się skończyło? Ano marnie dla mojego faceta i dla naszych portfeli, bo co prawda udało mi się zakupić lepsze produkty, ale jakim kosztem? Straciliśmy na zakupach dwa razy więcej pieniędzy, a mój „M” w trakcie buszowania pomiędzy regałami popełnił trzy razy samobójstwo. Czas również się wydłużył, bo zwykła wycieczka do supermarketu czy delikatesów zajmuje mi góra 45 minut. Tym razem siedziałam w sklepie dwie godziny! Do tego wyszłam strasznie rozdrażniona, bo mój „M” okazała się gorszą marudą niż pewien niebieski Smurf.
Niestety, nie da się w dzisiejszych czasach iść do sklepu i kupić zdrowej żywności. Chyba, że ma się dużo wolnego czasu i cierpliwości, aby znaleźć jedzenie bez chemii i ulepszaczy smaku, choć i to nie gwarantuje powodzenia. Jest jeszcze druga możliwość, mianowicie specjalistyczne sklepy ze zdrową żywnością. I tu pojawia się kolejny problem, bo albo nie ma takiego miejsca w okolicy, a nawet i miejscowości, której się mieszka, albo ceny mogą zwalić z nóg.
Najlepszym rozwiązaniem sytuacji będzie potraktowanie poradnika jako „propozycji” i odnoszenie się do niego, kiedy będzie tylko możliwość. Ja tak właśnie zrobiłam i mam zamiar zwracać większą uwagę na wędliny i sery ;) Już nigdy nie kupię żółtego sera poniżej 20zł, chyba że będzie to ser na tosty i będę uważać na kształt szynki drobiowej. Postaram się również pić kawę z mlekiem, zamiast śmietanki w proszku oraz przestanę kupować kolorowe jogurty dla dzieci.
Z ciekawostek: ostatnio wygarnęłam mojej mamie, że zawsze miałam racje, że najzdrowszy makaron jest al dente, oraz że słodzik szkodzi bardziej niż zwykły cukier :D
Poza tym, cieszę się, że zawsze zwracałam uwagę na pochodzenie miodu i jajek. Zawsze kupowałam miód od polskich hodowców i zawsze zaopatrywałam się w jajka na targu, a jak już bym była zmuszona kupić w sklepie, to tylko te z początkową cyfrą 1 lub 2 :)
Myślę, że lektura „Czy wiesz co jesz?” przyda się każdemu bez wyjątku. Zjadacze chleba powinni wiedzieć, co dokładnie wkładają do ust, jakie świństwa wlewają sobie do gardła i za co w ogóle płacą w sklepach. Ja już wiem. Czas aby inni się dowiedzieli. Uświadamianie ludziom, że to co zjedzą teraz, zaszkodzi im w przyszłości powinno być podawana jak na tacy. Na przykład w postaci ogólnodostępnego podręcznika :) Polecam! Może zastanowisz się dwa razy, zanim kupisz tani napój o smaku brzoskwini, gdzie tego owocu nie uświadczysz nawet w jednym procencie.
Ocena: 6/6