Romans-nie romans, historycznie sugestywnie umiejscowiony w czasach krwawych i niewdzięcznych, w poniekąd filozoficzny i moralizatorski sposób dotykający tego, co biali koloniści (tu: Francuzi) uczynili rdzennym mieszkańcom Nowego Świata, a co później, z większą inwencją rozwinęły kolejne rządy USAmeryki. Ponieważ - wbrew okładce, sugerującej gorące, międzyrasowe bunga-bunga w krzaczkach nad rzeczką - „Dziki raj” to najbardziej rzecz o schyłku i ostatecznej zagładzie ludu Natchez, wyjątkowej kultury południowej Luizjany, po której została tylko okolicznościowa moneta, zaadoptowana nazwa miasta i niewolnicze rejestry w archiwach dawnego San Domingo (dziś: Haiti).
Powieść Jennifer Blake osadzona pośród niechlubnych kart historii Luizjany, snuje na jej kanwie opowieść o niezwyczajnym wojowniku i nie mniej dzielnej kobiecie.
Elise wcześnie odebrała twardą szkołę życia i choć Raynaud stracił dla niej głowę niemal od pierwszego wejrzenia - najpierw musi sprawić, by madame Laffont, jego cherie, untsaya athulu - zaczęła ufać mężczyźnie w ogóle; by zaufała jemu. Miały w sobie te podchody coś z oswajania dzikiego zwierzątka. Elise nie jest typem łagodnej łani. Potrafi być uparta jak muł, bywa też głupio naiwna, lecz gdy trzeba - nie przebiera w środkach i nie ma dla niej granic ni kordonów. Walczy do upadłego. O siebie, o Tatuowanego Węża, o przyszłość.
Dwa silne charaktery, po wielokroć wystawiane przez los na mniejszą lub większą próbę. Nie da się ukryć, że z tych dwojga to Chavalier jest bohaterem bardziej tragicznym. Blake postawiła go na skraju przepaści, każąc wybierać między pochodzeniem, obowiązkiem, narodem...
Jakim sposobem nie zrobił się z tej barwnej powieści rozdęty emfazą melodramat - pojęcia nie mam.
Głęboka namiętność pół-Indianina, pół-Francuza, po mieczu - francuskiego arystokraty, do gorącokrwistej, choć zimnej wdówki to przyczynek do zajmująco poprowadzonej rozprawki o zwyczajach i obyczajach Indian Naczezów. Skądinąd - interesujący temat do studiów dla etnografa lub etnologa. Ja poczułam się zaintrygowana. Niestety, większość materiałów źródłowych pozostaje poza moim zasięgiem, ale ktoś bardziej anglojęzyczny...?
W tym punkcie chylę czoła i oddaję honor autorce, jako że zaimponowała mi znajomością tematu i przygotowaniem merytorycznym.
Fakty historyczne udanie łączą się z literacką fikcją, może bez zbytnich emocji lecz oddziałując na wyobraźnię. Jest rzeczowo, klarownie i soczyście. Owszem, zdarzają się dłużyzny, lecz nie jest ich wiele, i mimo swoich czterystu stron, czas nad książką mijał nie wiedzieć kiedy. Być może z tej przyczyny iż to nie bohaterowie rządzą tą historią, lecz to szeroko rozumiana historia rządzi nimi. Kilka razy poważnie zwątpiłam, czy wyczekiwany przeze mnie happy end w ogóle nastąpi, nawet przy ostatniej stronie.
Jak się już rzekło, szalone afekta i rozbuchane namiętności nie stanowią w „Dzikim raju” o osi fabuły.
Blake ogranicza romansowe relacje głównej pary i plastyczne sceny erotyki do absolutnego minimum. Więcej uwagi poświęca typom ludzkim i okolicznościom historycznym.
I tu również wyrazy uznania dla autorki: bez zbędnego patosu i afektacji snuje opowieść o burzliwych czasach, nadając kreowanym przez siebie postaciom, po części historycznym, w większości fikcyjnym, żywy wymiar.
Okazuje się, że choć klasyfikowany jako romans historyczny „Dziki raj” nie jest ani taką głupiutką ani pospolitą książeczką, jak może sugerować okładka. Więcej: Choć przyznaję, że jest efektowna, swoją infantylnością samej książce robi krzywdę.
Ale gdy się przełamać, gdy w ten okryty ogniem wojennej pożogi romansowy Eden zajrzeć, gdy stawić mu czoła - okaże się on lekturą co najmniej satysfakcjonującą i zaskakująco dobrą.
Ja w każdym bądź razie jestem zaskoczona i usatysfakcjonowana. Bo to jest dobra książka, mimo całej nietrafności okładki i tytułu. Złożona, nieoczywista i dająca do myślenia.
Jeśli więc ktoś liczy na niezobowiązujący romans - znajdzie tu dobrze spreparowaną literaturę obyczajową. Jeśli ktoś szuka dobrej obyczajówki - oprze się o przyzwoite przygotowanie historyczne. Historycznie zaś romansowi do zarzucenia nie mam nic.