Zacząłem lekturę książki Tyczyńskiego pod wpływem entuzjastycznej recenzji w Magazynie Książki do Czytania, uznano ją za świetny debiut. Z reguły z wielką nieufnością podchodzę do zachwytów krytyków, ale tu coś mnie podkusiło. Niemniej dosyć szybko książkę porzuciłem: wynudziła mnie. Wróciłem do lektury po kilkumiesięcznej przerwie i znalazłem piękne fragmenty, pisze Tyczyński świeżo i nowatorsko o naszej polskiej rzeczywistości, czasami są to rzeczy mocno poruszające.
Nie jest to rzecz beletrystyczna z fabułą i bohaterami, mamy raczej do czynienia ze poetyckim zbiorem impresji autora o otaczającym świecie. Napisane to pięknym stylem, czyta się dobrze, niemniej niektóre fragmenty były dla mnie mało ciekawe, jak na przykład ten o starej kobiecie karmiącej gołębie albo o alkoholiku zapijającym się na śmierć (ile razy można o tym czytać). Inne z kolei urzekały, dotykał w nich Tyczyński jakiejś ważnej prawdy.
Tak pisze na przykład o młodych, co wyruszyli w świat ze swoich prowincjonalnych domów i o rodzicach czekających na nich: „Kroki żwawe, pospieszne, choć walizki ciężkie – wyjeżdżali młodzi, na studia, do pracy. Wracali w piątkowe wieczory, nie wszystkie i wolniej. Czekający na nich starzeli się od tego czekania, tygodnie spędzali byle jak, byle szybciej.” A potem: „powroty stawały się nieregularne, coraz rzadsze, po nocy lub świtem, szarym, wymęczonym. Rytm powrotów dyktowały tanie linie kreślące drogi do lepszego świata.” A po paru latach: „Wracali w końcu tylko na święta, wyjeżdżali po paru dniach, czasem później – bo tani lekarz, tani alkohol, duża rodzina. O powrocie na stałe już nie mówili, wszystko jedno: z Austrii czy Australii, w głowie jednakowo daleko.” Wreszcie: „Potem zapanował internet, więc nie wracali nawet na święta. Skajpowali co tydzień, dwa, ale z czasem nie było już o czym gadać: rosną, tak, rosną, dzieci, konta, domy.” Zaś rodzice czekali, starzeli się, chorowali: „odchodzili po cichu, w szpitalach, hospicjach. Czasem ktoś zdążył przylecieć, potrzymać za rękę, zamknąć powieki.” Jakoś ten opis mnie poruszył, dotyczy (częściowo) mnie i wielu moich znajomych.
Albo ten jakże prawdziwy fragment o wiejskiej ciszy: „Wiejska cisza to poetyzm wymyślony przez egzaltowanych letników. Tak naprawdę jest ona wcale głośna, przynajmniej za dnia. Składa się ze szczeków, ryków, gdakania, okrzyków i głośnej paplaniny, pozdrowień – wywrzeszczanych, bo w pędzie, z szosy w głąb podwórka – przekleństw donośnych, bo do odległych adresatów, gwizdów i treli zagłuszanych wizgiem krajzegi i tępym waleniem siekierą w słabo wysuszone drewno. Mieszają się też w tę ciszę kościelne dzwony, władczo, nie zważając na porę.” Nic dodać, nic ująć...
Znajdziemy w książce więcej takich perełek, zdań czy refleksji o świecie wokół nas które zapadają w pamięć, na swój sposób to bardzo piękna proza.