Miałem wielką ochotę na powieść drogi i "Autakra. Historia pewnej włóczęgi" spadła mi jak manna z nieba. Ani o wydawnictwie, ani o autorze nic do tej pory nie słyszałem, więc miałem pewne obawy, wchodząc w te nieznany tereny. No ale "Raz kozie śmierć"- pomyślałem i stwierdziłem, że przeczytam. Ta koza umarła czy jednak zdołała przeżyć podróż w nieznane? Napisałbym, że gdzieś pomiędzy.
Jednak najpierw zacznijmy od tego, o czym jest książka. Głównymi bohaterowie są Polacy- Stachu i Polo, którzy podczas wakacji 1990 roku postanawiają udać się w podróż do Hiszpanii. Nie mają jednak środków, Polska była świeżo po transformacji, szalała inflacja, więc grube tysiące zarabiane w kraju nie znaczyły właściwie nic poza jego granicami. Chłopaki więc zaopatrzyły się w puszkowane jedzenie i ruszyły w nieznane autostopem.
Już na początku przyznam, że pierwsza połowa książki mi się ciągnęła, miejscami nawet bardzo. Fabuła jest niezwykle jednostajna, nie ma żadnych zwrotów akcji. Wrażenie nudy potęguje też luźny, często potoczny język, występuje sporo błędów- czy to ortograficznych, czy to literówek. To wszystko było takie bez wyrazu, kompletnie nijakie. Pojawił się nawet w pewnym momencie taki głosik gdzieś z tyłu głowy, żeby powieść zwyczajnie zostawić i nie doczytywać do końca, ale stwierdziłem, że jednak jakoś „Autakrę” „domęczę”. Im dalej brnąłem, tym bardziej to brnięcie zamieniało się we wręcz płynięcie przez kolejne strony. Pierwszych 50 kartek jest nudnych i jednostajnych, to trzeba przyznać, jednak kiedy się do tego przyzwyczaiłem, lektura coraz bardziej zaczynała sprawiać mi przyjemność. I teraz mogę napisać z czystym sercem, że nie żałuję, iż zdecydowałem się skończyć tę powieść.
Między innymi wątkiem, który to sprawił, ale którego wartość uzmysłowiłem sobie dopiero w drugiej połowie książki, są realia życia w czasach bezpośrednio poustrojowych. Nie wiem, jak wyglądały lata po transformacji u schyłku XX wieku, natomiast wydaje mi się, że powieść bardzo dobrze oddaje realia życia i podróżowania po Europie w tych czasach z perspektywy Polaków. Wartym bowiem zaznaczenia jest też fakt, że „Autakra” została napisana na faktach, to znaczy pierwowzorem bohaterów są przyjaciele autora Leona Pirsa, a on sam jest jednym z głównych postaci. Fakt ten pozwala sądzić, że podobnie wyglądały lata ’90 XX wieku.
Teraz co nieco o tytule i jego odmianie, bo to też jest ciekawa sprawa. Słowo "autakra" jest neologizmem. Niestety nie znalazłem w książce jego odmiany, stąd też nie wiem, jakiego jest rodzaju. Może to być rodzaj żeński lub po prostu liczba mnoga. Przyjąłem odmianę w tym pierwszym, ponieważ słowo powstało z przekręcenia innego wyrazu- "autarkia", który to jest również rodzaju żeńskiego.
Warto też w tej chwili przytoczyć albo rozszyfrować tytuł i owe słowo "Autakra", które, tak jak wspominałem wyżej, pochodzi od "autarkii", które to z greckiego znaczy "przestawanie na swoim". Wikipedia podaje: "zalecane w starożytnej etyce greckiej (m.in. przez Sokratesa, cyników czy stoików) wewnętrzne uniezależnienie się człowieka od świata zewnętrznego, tj. od innych ludzi i od rzeczy; poleganie na samym sobie". Czyli krótko mówiąc "autarkia" to po prostu samowystarczalność. Dodatkowo pojęcie to jest używane także w ekonomii jako synonim właśnie samowystarczalności gospodarczej, co ma też pokrycie w samej fabule książki. Bohaterowie bowiem podróżują bez wydawania pieniędzy, korzystając z autostopu. Nie są więc uzależnieni od swojego samochodu czy środków płatniczych. Po prostu polegają na samych sobie.
Podsumowując: czy polecam więc "Autakrę"? Tak, ale z pewnym zastrzeżeniem. Jeśli macie ochotę na leniwą powieść z nieco, mam wrażenie, sielankowym klimatem, z jednostajną akcją bez jej żadnych zwrotów to śmiało sięgajcie po książkę. Idealnie sprawdzi się czytana na plaży czy na leżaku w letni, upalny dzień.