„Autakra. Historia pewnej włóczęgi” Leona Pirsa zaciekawiła mnie opisem. Po przeczytaniu go stwierdziłam, że dlaczego nie, książka może mi się spodobać. Być może będzie przyjemnym przerywnikiem pomiędzy typowymi beletrystycznymi tytułami. Na pewno częściowo moje oczekiwania zostały spełnione. Umiejscowienie akcji w roku 1990 sprawia, że ta powieść staje się wehikułem czasu dla osób, które dobrze pamiętają tamte czasy. Dla tych nieco młodszych doskonale przedstawia realia tamtego okresu.
W dobie niemal stałego bycia online, dostępu do wszelakich mediów społecznościowych, możliwości by skontaktować się ze sobą niezależnie od odległości, podróż jaką odbyli bohaterowie tej powieści wydaje się niemal abstrakcyjna. Tym bardziej, iż już sam początek, gdy matki Pola i Stacha martwią się przedłużającą nieobecnością chłopców stanowił skuteczną przynętę, gdyż od razu w mojej głowie pojawiły się pytania co mogło ich spotkać, że jeszcze nie wrócili z wyprawy. A stać się mogły przeróżne rzeczy, tym bardziej, że nie było z nimi za bardzo kontaktu – bo wiadomo, takie czasy, a młodzi mieli bardzo, ale to bardzo ograniczony budżet.
*
Podróż do Hiszpanii, częściowo pociągiem, częściowo autostopem jest nie lada przygodą. Polo i Stachu są przyjaciółmi, zdają sobie doskonale sprawę ze swoich ograniczonych możliwości finansowych oraz umiejętności językowych, ale niczym się nie zrażaj...