Pamiętne lato 1987 roku, na wschodzie Texasu temperatura osiągała 37°C. Czas, niewidoczny dla ludzkiego oka, zwolnił swój bieg. Łany zbóż błyszczały dumnie pomiędzy drzewami, wiatr, jakby umilkł. Słońce powoli, lecz sumiennie podnosiło się ku górze, promienie światła zaczęły rozświetlać pokój Matta. Mężczyzna wstał dziś bardzo wcześnie, spojrzał w okno, po czym poszedł do łazienki, by orzeźwić twarz wodą. Wyszczotkował zęby, poprawił grzywkę, wykonał standardowy poranny rytuał. Chłopak ubrał się w niebieskie spodnie jeansowe, zapinane klamrą, i koszulę w kratę. Obowiązkowo na głowę włożył swój ulubiony kapelusz. Może nie hodował bydła, za to umiał wszystko, co na kowboja przystało. Wyszykowany wyszedł z domu, wsiadł do swojego pickupa i pojechał na cmentarz.
Miejsce to było oddalone od jego farmy o 4 mile, licząc w linii prostej. Matt udał się na grób swoich rodziców, którzy zmarli tragicznie w wypadku. Wpatrywał się w napis wyryty na pomniku: „Choć jesteście daleko, sercem jesteśmy przy was”. Przy grobie leżała biała róża. Matt często się zastanawiał, kto ją zostawiał, lecz nigdy nie udało mu się ujrzeć właściciela. Zerknął jeszcze smutnym wzrokiem po całym cmentarzu, po czym zrobił znak krzyża. Wrócił wolnym krokiem do swojego samochodu. Od śmierci rodziców minęło 7 lat, jedna chwila przekreśliła chłopakowi całe plany na przyszłość. Chciał studiować w wielkim mieście, grać w drużynie futbolowej, zamiast tego był zmuszony przejąć farmę i zaopiekować się młodszym bratem. Pomagał Mattowi w tym sąsiad, stary kawaler Jack, weteran wojny w Wietnamie, twardziel, jakich mało w okolicy. Cieszył się szacunkiem okolicznej społeczności.
Matt nie posiadał sprzętu rolniczego, stare, zużyte sprzedał, a wszystko pożyczał od Jacka. Przed jego domem panował względny porządek. Budynki nie były ogrodzone płotem, dom i znajdująca się nieopodal szopa, pracował w niej razem z bratem. Bracia nie trzymali żadnych zwierząt. Rzucał się w oczy też brak ogródka, przeciwnie do Jacka, stary zrzęda wolał jeść swoje warzywa z własnego dorobku niż te kupione w sklepie. Uważał, że było w nich pełno chemii. To samo tyczyło się mięsa, trzymał zawsze kilka kur i kaczek na własny użytek. Stary kowboj był już zmęczony życiem, w przeciwieństwie do Matta, chłopaka, który żył nadzieją na lepsze jutro. Uwielbiał samochody oraz majsterkowanie przy nich. Pasję tę zawdzięczał staremu poczciwemu sąsiadowi. Matt pracował u siebie, jako mechanik i lakiernik, zebrane zboże sprzedawał. Naprawiał też ludziom w okolicy sprzęty rolnicze, łapał każdą fuchę, która się nadarzyła. Czasami miał dość tego nudnego życia, lecz gdy budził się następnego ranka z nową porcją energii, powtarzał sobie: Jeszcze jeden dzień, wszystko się odmieni.
Wracając do domu, rozmyślał: Jak będzie żył za rok, za dwa lata? Zack, jego brat kiedyś się wyprowadzi. Narzeczona Michelle, piękna kobieta pochodząca z wyższych sfer, powiedziała kiedyś mu wprost, że nie chciałaby mieszkać na prowincji. Co zrobić z ojcowizną? Czym się zająć w życiu? Dużo spraw zaprzątało mu głowę. Wrócił do domu i marzył tylko o jednym, aby zjeść śniadanie. Przed domem wisiała flaga Stanów Zjednoczonych. Co roku dnia 4 lipca dumnie ją wywieszał, jak większość Amerykanów. Wszedł do kuchni, zobaczył Zacka, który siedział przy stole i jadł płatki kukurydziane.
— Śniadanie mistrzów. — Matt z ironią w głosie opisał ich codzienny posiłek, po czym sam wypełnił swój talerz płatkami i zalał mlekiem. Usiadł naprzeciw brata i zaczął jeść. Wpatrywali się bezustannie w miski, jakby to było w tej chwili najważniejsze. Wiosłowanie łyżkami, poranny męski rytuał, aby mieć siłę do pracy, trzeba się porządnie najeść. Od czasu do czasu tylko jeden spojrzał na drugiego, nie rozmawiali ze sobą wiele, nie musieli, wiedzieli o sobie wszystko. Tę ciszę spękanych płatków kukurydzianych przerwał odgłos silnika. Spojrzeli przez duże okno w kuchni, trochę brudne, ale zauważyli jadący samochód. Pod ich dom podjechała narzeczona Matta, wysoka blondynka o niebieskich oczach. Wówczas domownik przerwał jedzenie i czekał niecierpliwie, aż jego wybranka pojawi się w drzwiach. Lekki uśmiech rozpromienił się na twarzy chłopaka, zauważył to Zack i od razu skwitował: