W czasach pradawnych, gdy Ziemią władali tytani, a na Olimpię zasiadali bogowie, ludzie zastanawiali się, jaki będzie ich koniec? Czy po śmierci pójdą na Pola Elizejskie, czy spędzą resztę swojego żywota w Hadesie? Po paru tysiącach lat ludzkość się nieco zmieniła, tym razem ich zapatrywania nie wykraczały poza teraźniejszość. Jedyne, co ich zastanawiało najbardziej, to czy otworzą w ich dzielnicy nowego McDonalda? Wbrew pozorom ewolucja szła w ślimaczym tempie. Oto historia Jima, skromnego, nieśmiałego Amerykanina, który słyszał, że powinno się kiedyś umrzeć, ale nigdy nie miał na to czasu.
Mężczyzna wstał jak co dzień bardzo wcześnie, zjadł śniadanie i wyszykował się do pracy. Pracował jako prawnik w kancelarii na Manhattanie. Praca była stresująca, ale opłacalna. Jego marzeniem było zostać sławnym pisarzem, a został niesławnym obrońcą uciśnionych i tych, którzy byli winni, ale mieli na tyle pieniędzy, aby wynająć dobrego prawnika. Jim złapał taksówkę, która podwiozła go pod firmę. Stanął przed przejściem dla pieszych, czekał na zielone światło. Zaczepił go bezdomny, Jim dał mu parę dolarów. Drobne zawsze trzymał w kieszeni marynarki, tak na wszelki wypadek. Zaświeciło się zielone światło, babcia, która stała obok, poprosiła Jima o pomoc. Pomógł jej niechętnie w przedostaniu się na drugą stronę. Śpieszył się nieco, a kobieta ruszała się jak żółw. Spojrzał za siebie, zauważył czarnego kota, siedzącego na środku drogi. Ciężarówka zaraz miała ruszyć, niechybny los czekał to zwierzę. Jim wymachiwał rękami i krzyczał, kot ani nie drgnął. Mężczyzna podjął desperacki krok, odstawił babcię i rzucił się na kota. Sierściuch uciekł mu z rąk, a jego biedaka ciężarówka pocałowała prosto w twarz. Światło zgasło, głosy przechodniów umilkły, jego dusza uleciała wysoko.
Jim obudził się chwilę później. Czuł się, jakby był po imprezie. Było ciemno, bolała go głowa i żadnego żywego ducha. Miał na sobie swój garnitur, buty i kapelusz. Pomyślał jedno: Spóźnił się do pracy i za karę szef zamknął go w piwnicy. Uderzał ciałem o niewidzialne ściany. Krzyczał, ale odpowiadało mu tylko echo. Nie przyszło mu do głowy, że mógł już nie żyć. Obejrzał w swoim nudnym życiu wiele filmów o śmierci, ale tam było światło i wołający głos. Tutaj absolutnie wszystko na odwrót. Zaczął się niecierpliwić.
— Mógłby ktoś zaświecić światło? — zaświeciła się żarówka na suficie, rozświetlając cały pokój.
— Dziękuję, będę miał guza do końca życia… — mężczyzna przyłożył rękę do czoła. Spojrzał w lustro wiszące na ścianie. W sumie całe ściany były jednymi wielkim lustrami.
Zaświeciła się druga żarówka i trzecia, i następna, nagle całe pomieszczenie zostało oświetlone. Mieli nawet podświetlaną podłogę. Jim zauważył wyjście z pokoju, napis nad drzwiami brzmiał: Wyjście ewakuacyjne. Znaki i strzałki podświetlane były zielonym neonem, kierując go prosto w nieznane. Ktoś odpowiedzialny za obsługę przestrzegał widocznie przepisów BHP. Mężczyzna wyszedł z tunelu i ujrzał innych umarłych, miał wreszcie towarzystwo. Podleciał do niego jakiś gość, po skrzydłach można było stwierdzić, że raczej nie był z Nowego Jorku. Przywitał się z Jimem: