Literatura młodzieżowa jest przepełniona powieściami typu Paranomal Romance. Zdecydowanie. To dlatego przechodzę obojętnie obok półek z tego typu zawartością. Do "Tajemnicy czarnej róży" nastawiłam się bardzo pozytywnie, jakbym nie miała pojęcia o jej tematyce, a tym bardziej, że fabuła jest bardzo schematyczna. Podczas lektury trudno mi jednak było nie porównywać jej do bestsellerowego "Zmierzchu" Stephanie Meyer. A szkoda, bo zapowiadało się ciekawie...
Cornelia, śliczna siedemnastoletnia dziewczyna, z powodu bliżej nam nieznanego przeprowadza się do domu babci w miejscowości Dacezville. Miasto nie jest jej obce, ponieważ już jako mała dziewczynka przyjeżdżała do starszej kobiety w odwiedziny. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że lubiła tam przebywać tylko i wyłącznie ze względu na rodzinę. Przybywała tam do drugiej kochanej rzeczy, a mianowicie dworku d'Lour. O opuszczonym domu od wieków krążą niekorzystne recenzje i mroczne opowieści. Cornelia, który jest z natury uparta, nie spocznie dopóki nie odkryje prawdy o nawiedzonej posiadłości...
"Tajemnica czarnej róży", czyli znowu mam styczność z debiutem, tym razem nieznanej mi nigdy dotąd polskiej autorki Sylwii Adamiak. Właśnie, pisarka jest Polką. To dlaczego główna bohaterką jest Kornelią przez „C”? Dlaczego akcja jest umieszczona zagranicą? Może i się czepiam, jednak lubię, kiedy akcja polskiej powieści jest w Polsce. Patriotą bym się nie nazwała, aczkolwiek po co wymyślać angielskie nazwy? W naszym rodowitym kraju dworków nie brak.
Styl debiutantki trawię, jednak nie powiem, że obyło się bez problemów żołądkowych. Niby lekki styl, a jednak wydawał mi się po prostu sztuczny. Wszystkie słowa dobrze dobrane stylistycznie, ale zabrakło mi tu jakoś życia i swobody. To tak jakby autorka chciała stworzyć idealną lekturę, jedynie wtedy, kiedy zdanie będzie zbudowane poprawnie.
Przejdę teraz do sedna sprawy, a mianowicie fabuły. Wątek z dworkiem bardzo przypadł mi do gustu. Była tajemnica, powiedziałabym nawet, iż to niebanalny pomysł w naszej zapuszczonej, podupadłej i monotonnej literaturze młodzieżowej.
Pani Adamiak ma chyba jakieś skłonności destrukcyjne, ściślej mówiąc, skłonności destrukcyjne w stosunku do fabuły własnego dzieła. Widocznie musiała wepchnąć tandetny już wątek wampirów. Mamy również drugiego Edwarda Cullena, zakochanego w niewłaściwej osobie. A zapowiadało się tak dobrze.
Nie myślcie jednak, że książka ma same wady. Nic z tych rzeczy. Jak już wspomniałam motyw opuszczonego, starego dworku był świetny. W pewnym momencie książki, którą spisałam na straty przez infantylność, autorka zmieniła bieg wydarzeń, a ja mogłam tylko otworzyć usta ze zdziwienia i, oczywiście, czytać dalej. Bohaterowie, oprócz felernego Rica, także byli dobrze wykreowani, a zarazem sympatyczni. Zakończenie równie ciekawe, zapowiadające kontynuację przygód Cornelii.
Sylwia Adamiak mimo wszystko wybija się na tle tych amerykańskich autorek, które z zamiłowaniem piszą o wampirach, wilkołakach i aniołach. Pisarki na straty spisać nie mogę, bo wiem, iż kiedy się ocknie i zacznie pisać powieści o innej tematyce, niż wałkować gatunek paranormalnych romansów, będzie przeze mnie chętnie czytana.
"Tajemnica czarnej róży" to opowieść dla tych, którym się jeszcze wampiry nie przejadły. Tym, którzy mają dosyć nastoletniego szału na „Edwardy” proponuję zaczekać, aż autorka wykaże się talentem w innym rodzaju powieści.