Miałam dziwne przeczucia co do tej książki, myśląc że okaże się totalnym niewypałem skierowanym do jakiejś mało wymagającej grupy czytelniczek, które uwielbiają się zatapiać w ckliwych i romantycznych do granic odruchu wymiotnego nierealnych romansideł.
No, ale skoro dostałam tę książkę niejako w prezencie to głupio byłoby ją cisnąć na półkę i nie sprawdzić na własnej skórze czy moje obawy były słuszne, najwyżej gdyby zaczynało mnie dźwigać…bo wiecie, że same imiona bohaterów: Romeo i Julie… no właśnie i jeszcze ten transatlantyk Paris, który przecież od razu kojarzy się z romantyczną historią na Titanicu... Samo to brzmi tak przewidywalnie tragicznie, że można się wzdrygnąć.
Zaczęłam jednak czytać i co? No nie mogę, zaskoczenie. Ogromne zaskoczenie z coraz to większym niedowierzaniem co do pomysłowości autorki za elementy czarodziejsko-magiczne… ale o tym trochę później.
W „Melodii serca” nie wyczuwa się w ogóle żadnego taniego i przewidywalnego romansidła czy szukania inspiracji w innych wcześniej wymienianych przeze mnie przykładach mogących nawiązywać do tej książki, a wręcz przeciwnie- można jakiekolwiek skojarzenia z innymi dziełami odstawić na bok, bo to zupełnie inna, indywidualna i oryginalna historia.
Pojawia się świetnie napisana historia Julie w sposób spójny, bardzo zrozumiały i przede wszystkim wciągający. Do tego, od samego początku super klimat oprawiony dobrą muzą, charyzmatycznymi postaciami, którzy to nie są jakimiś fajtłapami, a wręcz każdy z nich jest wyjątkowo barwną (dosłownie i w przenośni) charyzmatyczną postacią, która skupia na sobie wiele uwagi swoją ekstrawagancją i tajemniczością… o i jeszcze ten luksus, ale zdecydowanie nieprzerysowany tylko taki smaczny dodatkowo podsycający całą opowieść nawiązującą przecież do lepszego życia młodej dziewczyny, która po traumatycznym przeżyciu zostaje poniekąd wbrew swoim pragnieniom wysłana w świat i uwikłana w pewien układ, który ma przynieść jej korzyści, ale czy ona będzie w stanie w tym wytrwać czy jednak wymyśli coś znacznie dla niej lepszego? Sami musicie się przekonać, bo nie wierzę że to mówię… ale serio warto wyruszyć w tę podróż z bohaterami...
Właśnie, im dalej brnęłam w historię Julie to miałam wrażenie, że to nie jest romantyczna historia tylko jakiś niesamowity odlot. Nie spodziewałam się, że będzie tu tyle magicznych scen, czarów, zaklęć i innych niedorzecznych wydarzeń, czasami naprawdę mocno im dalej to jeszcze bardziej porypanych… które to chociaż zupełnie nieprawdopodobne w swej racji bytu były świetnym akcentem, by zrobić z tej książki niezwykły kąsek dla oczekujących od lektury czegoś więcej niż wyidealizowanej miłości, ochów i achów.
Pod tym względem jest super i owszem muszę się przyznać, że w pewnym momencie miałam odruch wymiotny, ale to tylko dlatego że akurat byłam po obiedzie, a pech chciał bym trafiła chwilę po nim na fragment o przerabianiu kogoś na kiełbasę… ale może nie będę tego rozwijać... Jak widzicie, działo się, oj działo.
Lubię książki nieprzewidywalne i zaskakujące i choć zdaję sobie sprawę, że każdy ma inne oczekiwania tak jedno jest pewne. „Melodia serca” na długo zostaje w pamięci, bo opowieść zainspirowana pewną prawdziwą już osobą, bliską autorce, o której wspomina na sam koniec sprawia tym bardziej, że czuć po prostu iż została stworzona bardzo mocno z wnętrza i potrzeby serca. Takie coś lubię i cenię!