Ostatnimi czasy nieczęsto sięgam po literaturę faktu (a na pewno nie tak często, jak bym chciała; niezliczone powieści wciąż kuszą i wygrywają moją uwagę). „Nitrogliceryna niepokoju” przypomniała mi, co najbardziej cenię w tym gatunku i obudziła głód na kolejne reportaże.
Nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, że najchętniej czytamy o tym, co nas ciekawi; oczywiście, że oczy zaświeciłyby mi się bardziej na widok książki z zakresu np. botaniki niż tej, o której właśnie opowiadam. Skoro jednak czytanie ma poszerzać nasze horyzonty, warto czasem wyjść ze swojej strefy komfortu i sięgnąć po tytuł mówiący o czymś, o czym nie mamy pojęcia. Rezultaty takich czytelniczych eksperymentów mogą nas mile zaskoczyć.
„Nitrogliceryna niepokoju” to zbiór tekstów Leili Guerriero publikowanych już wcześniej w różnych gazetach i czasopismach. Znajdziemy tu rozważania o pisarstwie i dziennikarstwie, reportaże o zbrodniach dyktatury i ofiarach wojny na Malwinach, eseje, fragment dziennika z pobytu autorki w Alcalá de Henares oraz portrety ludzi znanych (bardziej lub mniej). Te ostatnie stanowią większą część książki; Guerriero znakomicie przedstawia swoich rozmówców, daje im przestrzeń, traktuje ich z ogromnym szacunkiem, mimo że zdarza jej się stawiać przed nimi niewygodne pytania.
Książka stanowi więc dość pokaźny przekrój twórczości Argentynki, która już na wstępie podkreśla, że jest dziennikarką (nie reporterką, pisarką etc.).
„Mówiąc słowami Fostera Wallace'a: pisanie prawdopodobnie zjada mnie żywcem. I jestem gotowa mu na to pozwolić” – z tekstu „Dziennikarstwo narracyjne. Biznes strachu”
Mimo całego swojego profesjonalizmu, obiektywizmu i umiłowania sztuki dziennikarskiej, Leila Guerriero potrafi również tworzyć zdania niemalże poetyckie:
„Ale teraz, na cmentarzu, delikatne podmuchy bryzy ledwie muskają niebieski welon popołudnia” – z tekstu „Krzyk kości”
Tematy poruszane w tekstach składających się na „Nitroglicerynę niepokoju” oraz osoby udzielające Guerriero wywiadów dla polskiego czytelnika mogą być w pewien sposób egzotyczne – wojna na Malwinach (gdzie to w ogóle jest?), city tours (co to w ogóle jest?), wdowy po uznanych, nagradzanych pisarzach (dlaczego miałyby nas interesować?), najsłynniejsza tancerka tanga w Argentynie (jak ona się nazywała?). Ja jednak w tej „egzotyce” widzę największą wartość zarówno tej książki, jak i literatury faktu ogólnie – dzięki pracy dziennikarzy możemy poznawać świat, znajdować odpowiedzi na pytania z rodzaju tych, które wymieniłam wcześniej w nawiasach i jednocześnie delektować się pięknymi zdaniami.
Co dla mnie jest najlepszym wyznacznikiem dobrego reportażu? Fakt, że z wypiekami na twarzy czytam o czymś, co wcześniej mnie ani trochę nie interesowało. Czy może być lepszy sposób przyswajania wiedzy?
Jeśli tak jak ja lubicie wiedzieć rzeczy, lecz nie przepadacie za samym procesem przyswajania informacji, sięgnijcie po „Nitroglicerynę niepokoju” – popłyniecie przez tekst, a fakty wchłoniecie mimochodem.