Książki o żeglarstwie nie cieszą się u nas zbyt wielką popularnością, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że polski czytelnik - jeśli chodzi o reportaże - stoi plecami do morza, patrząc na południe, w stronę gór. Taki stan rzeczy sprawia, że nie jest dziś łatwo znaleźć "książkę okno" na żeglarski świat, która sprawi, że potencjalny czytelnik zainteresuje się tematem, dlatego bardzo się ucieszyłem, gdy w moje ręce wpadł "Wyścig szaleńców" autorstwa Petera Nicholsa. Liczyłem na kawał dobrej żeglarskiej literatury faktu i nie zawiodłem się.
Wydany po raz pierwszy w 2001 roku "Wyścig szaleńców" uchodzi za klasyk literatury żeglarskiej i chociaż ze strony redakcyjnej wyczytałem, że wydanie, które trzymam teraz w dłoniach jest pierwszym w Polsce, to znalazłem również informację, że "Wyścig" był u nas wydany wcześniej, bo w 2011 roku przez wydawnictwo Mayfly, w każdym razie "moje" wydanie AD 2020 prezentuje się ciałkiem nieźle: książka jest oprawiona w miękką okładkę ze skrzydełkami, w środku znajduje się wkładka ze świetnymi, czarno białymi zdjęciami dokumentującymi zmagania śmiałków, do tego każdy rozdział opatrzony jest bardzo przydatną grafiką obrazującą kulę ziemską z zaznaczonym przebiegiem trasy i aktualną pozycją żeglarzy, co bardzo pomaga w wyobrażeniu sobie czego właściwie ci szaleńcy się podjęli. Niebagatelną rolę w odbiorze książki odgrywa też wiedza samego Nicholsa, jest on bowiem z zawodu kapitanem i sam niejedno na morzach i ocenach przeżył.
Wróćmy jednak do treści. Nichols odwalił kawał dobrej roboty zbierając materiały tak o samych regatach, jak i o żeglarzach biorących w nich udział (każdy zasłużył na osobną biografię i chyba wszyscy się doczekali) i udało mu się skondensować tę masę informacji do jasnej, czytelnej i co najważniejsze niezwykle wciągającej i trzymającej w napięciu, aż do ostatniej strony opowieści. Nie jest to bowiem historia tylko o próbie jak najszybszego opłynięcia w pojedynkę naszego globu, a bardziej opowieść o ludziach: niezwykle odważnych i uroczo staromodnych - rozgrzewających się brandy, gdy opływają przylądek Horn, ale też, co autor niejednokrotnie podkreśla, nieprzystosowanych do normalnego życia, o ludziach obdarzonych żelazną wolą i o pokusie zwycięstwa, której części z nich nie wyszła na dobre.
Niech was jednak nie zwiedzie powyższy akapit. Czystego żeglarstwa - tego całego halsowania pod wiatr, samosterów, grotmasztów i wszelkiej maści techniki szkutniczej, jest w książce Nicholsa tyle, co wody w oceanie południowym, i mnie, jako kompletnemu żeglarskiemu laikowi, zabrakło choćby skromnego słowniczka pojęć, lub też grafiki z objaśnioną budową jachtu i w zasadzie jest to jedyna, nawet nie łyżka, ale niewielka łyżeczka słonej wody w beczce wody słodkiej, wszak dziś wszystkiego da się dowiedzieć za pomocą jednego kliknięcia, a oni na tych swoich łupinach często nie mieli nawet sprawnego radia, cóż rok 1968 ... kiedy na świecie zostało jeszcze trochę rzeczy do zrobienia po raz pierwszy, za to nie było GPS - u, a gazety czytało się z wypiekami na twarzy.
Podsumowując, czy polecam "Wyścig szaleńców"? Jednym mocnym słowem: Tak. Komu polecam: każdemu, kogo interesują ekstremalne przeżycia i pokręcone losy niezwykłych ludzi.
Dostałem to, czego oczekiwałem: "książkę okno", a teraz idę poszukać czegoś o Bernardzie Moitessierze i Robinie Knox-Johnstonie ...
Za możliwość przeczytania "Wyścigu szaleńców" dziękuję Klubowi recenzenta portalu nakanapie.pl