Przywołać zapomniane, ożywić martwe. Czy rdzenna kultura australijska jeszcze istnieje? "Plon" przypomina o dowodach istnienia i krzywdach autochtonów tego kontynentu.
"Plon" jest powieścią unikatową i wielowymiarową, której melancholijny, a jednocześnie potężny wydźwięk towarzyszy Czytelnikowi od pierwszej do ostatniej strony. Poznajemy w niej dzieje rdzennej ludności australijskiej, wypieranej z jej ziem i bestialsko pozbawianej tradycji. Historia, jakże podobna do tych, mających miejsce w innych częściach globu, podbijanych na przestrzeni stuleci przez Europejczyków. "Cywilizowany" biały człowiek, uprzywilejowany pozycją nadaną mu z racji urodzenia, pod przykrywką niesienia światła postępu, zwykł wchodzić z butami, jak po swoje, na "odkryte" przez siebie tereny. Nie cofając się przed żadną podłością eksploatował wszystko - co i kogo tylko spotkał, na swojej drodze ku dominacji. Wyruszamy w podróż do przeszłości, która systematycznie odbierała Aborygenom ich zwyczaje, styl życia, tożsamość. Która niszczyła rodziny, zabijała język i ich miejsce w świecie.
Światło niesione przez kolonializm, czyli próby odebrania Aborygenom ich przeszłości
Przez karty powieści jesteśmy prowadzeni w trzech ciekawych formach - teraźniejszej opowieści, wspomnień spisanych w postaci listu i… słownika. August to współczesna, młoda dziewczyna, obarczona echem przeszłości, którą chciała wyprzeć z pamięci przez ucieczkę. Teraz powraca z emigracji w Wielkiej Brytanii po ponad dekadzie, do australijskiego domu rodzinnego, aby uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu zmarłego dziadka, Alberta Gondiwindi. Pieszczotliwie nazywany przez dziewczynę “dziadzią”, Albert wychował się w oderwaniu od własnej rodziny, w domu dla aborygeńskich chłopców, stworzonym przez misję chrześcijańską, gdzie panował zakaz używania mowy jego ludu. Choć język Wiradjuri stał się martwy w rezultacie działań kolonizatorów, to jakieś jego szczątki pozostały w pamięci dziedzica spuścizny. Przez większą część życia Albert tworzył zbiór słów ludowych i wspomnień z nimi związanych, pragnąc uchronić je przed całkowitym zapomnieniem. Te dwa głosy - dziadka i wnuczki - stają w książce na przeciwległych biegunach- jeden domaga się zapamiętania, pozostawienia śladu, a drugi z kolei ucieka od własnej tożsamości pokoleniowej i próbuje wpasować się w uniwersalny świat. Mistyczna warstwa fabuły dodaje tej publikacji niesamowitego, rzadko spotykanego klimatu.
Pojawia się w trakcie lektury również i trzecia narracja, historyczna, oparta na doświadczeniach osoby będącej w miejscu i czasie początków przejmowania dominacji przez kolonistów nad autochtoniczną ludnością. Co więcej - jest to ciekawy punkt widzenia, dający pogląd na genezę późniejszych wydarzeń, bo widziany oczami "najeźdźcy". Wielebny Ferdinand Greenleaf, który założył dobroczynną misję, bo o nim tutaj mowa, robił to w dobrej wierze. Nieświadomie jednak przez tę inicjatywę, przyczynił się do przyspieszenia zaniku tradycji i tożsamości Aborygenów.
Teraźniejszość Australii nie istnieje w oderwaniu od przeszłości
"Plon" to podróż w głąb siebie, w głąb człowieka dążącego do życia w oderwaniu od protoplastów, przekonującego się czym tak naprawdę może to skutkować. Żyjąc w XXI wieku często jednostka ma już tożsamość globalną, a te lokalne cechy powoli zaczynają w niej zanikać. Ludzie stają się do siebie podobni, wpasowują się w te same, uniwersalne wzorce i choć tyle krzyczy się o byciu sobą, o oryginalności, to prawda jest taka, że często powielamy to, co widzimy w mediach. W tej powieści spotykamy przedstawicieli unikatowej nacji, potrafiącej cenić sobie dawną kulturę. Stajemy się świadkami tego, jak wyglądała walka z niszczycielską siłą kolonializmu i dosyć bierny, bo bezsilny wobec takiej mocy, opór stawiany idącym za nim zmianom. Niestety pobrzmiewa też tutaj smutny głos, że ta walka skazana jest na przegraną. Młode pokolenia nie mogą żyć w oderwaniu od swojej historii, zatracają wtedy grunt pod stopami, co dosadnie widać w książce na przykładzie August. Czy dziadkowi dziewczyny udało się zachować, choć jeszcze na jakiś czas, pamięć o Aborygenach?
W tej powieści nie ma pośpiechu. Snuje się ona powoli i dobitnie. Daje świadectwo temu co zostało zapomniane, wymazane w ogromnym stopniu przez brutalne czasy kolonializmu. Przez te niechlubne dzieje wydzierania siłą rdzennej ludności Australii tego, co od wielu pokoleń do nich należało. Kroczymy w tej opowieści przez okrucieństwa, popełnione na przodkach, ale też i przez te czynione teraz potomkom, niedobitkom dogorywającej spuścizny aborygeńskiej. Słowa przelane na papier przez Tarę June Winch nabrały wielkiej mocy, która krzyczy z tych stronic niesprawiedliwością, a tak naprawdę domagającą się jedynie akceptacji i pamięci. "Plon" to książka skrojona na miarę czasów, bardzo ważna, przypominająca o docenianiu roli protoplastów w naszym życiu. W świecie, w którym wielu dąży do oderwania od korzeni, niejednokrotnie traktując je jako przaśne i wstydliwe, zapominając, że mogą stać się istotami bez tożsamości, zagubionymi w uniwersalnym wykluczeniu.
Egzemplarz recenzencki otrzymany w ramach współpracy z Portalem Kulturalne Media