O czym myślimy, kiedy słyszymy o Australii? O dziobakach? O kangurach? O wielkich pożarach buszu? O tych wszystkich żartach mówiących o tym, że w Australii wszystko chce cię zjeść, a jeśli nie, to znaczy, że dopiero wtedy trzeba się tego bać? O unikalnej faunie i florze? Prędzej pomyślimy o tym wszystkim i jeszcze o milionie innych rzeczy zanim przypomnimy sobie o rdzennych mieszkańcach Australii. Albo Ngurambangu, jak nazywają ten kraj Wiradjuri.
Nginhi-guliya**
,,Plon'' jest książką ciężką, bo przepełnioną dziedziczoną traumą. Wiradjuri, tak samo jak inne rdzenne plemiona, zostali w dużej części pozbawieni swojej tożsamości - miejsc, kultury, języka, zwyczajów. I to nie jest tak, że to się stało niejako ,,przypadkiem'', jako efekt uboczny kolonializmu. Nie. To było planowane i systemowe działanie. Działanie, które zakończyło się dopiero w okolicach 1969 roku.
Czyli wcale nie tak dawno temu.
Znamy to z innych części świata - z Ameryki, z Afryki. Dzieci odbierane rodzicom i oddawane na wychowanie do obcych miejsc, do placówek prowadzonych przez duchownych, których praktyki wychowawcze były co najmniej dyskusyjne, a często okrutne i bezduszne. Pozbawianie języka, karanie za pamięć i ludowe opowieści, przyuczanie do poddaństwa - dzieci australijskich Aborygenów nie mogły być kimś więcej, niż służącą i parobkiem. To też znamy.
Tylko nie w kontekście Australii. Również nie w jej kontekście myślimy o segregacji rasowej, o wyraźnych podziałach na ,,białych'' i ,,czarnych''. O tym, że rdzenna ludność cały czas boryka się z problemami z którymi my nie musimy się mierzyć - z przekonaniem o tym, że są wadliwi i gorsi; z zamiataniem przestępstw, których ofiarą pada miejscowa ludność pod dywan; z ciągłą dyskryminacją...
Tymczasem jest to coś co się działo. I wciąż dzieje.
Bohaterów ,,Plon'' ma kilku - przede wszystkim bohaterką jest August. Dziewczyna, która po latach, po rozpaczliwej ucieczce z domu, wraca do Prospero na pogrzeb dziadka.
I od razu wiemy, że z August jest ,,coś nie tak''. Że w jej życiu wydarzyło się coś złego, coś koszmarnego, coś takiego, co ją złamało i co sprawiło, że dziewczyna wciąż nie jest w stanie się poskładać, posklejać, stać całością. I wydaje się, że chodzi tu o coś więcej, niż zniknięcie jej siostry Jeddy.
Bohaterem jest też Albert Gondiwindi - dziadek August, wychowanek misji Prospero. Pod koniec swojego życia postanawia on stworzyć słownik języka swojego ludu. Ale jest to słownik nie taki, o jakim myślimy, gdy idziemy do biblioteki. To coś bardziej osobistego. To historia jego życia. Historia Gondiwindich. Historia jego ludu, jego przodków i jego ziemi. To opowieść o Murrumby i jej wodach. O dziobakach, o kangurach i o rdzennej kulturze. O wierze i o relacji z przyrodą.
Jest wreszcie pastor Greenleaf - człowiek, który do Australii przybył w dobrej wierze i mając na myśli tylko dobro nawracał miejscową ludność i uczył jej kultury ,,białego człowieka''. Nie robił tego, co prawda, siłą przymuszając Aborygenów do uczestnictwa w swoim przedsięwzięciu, ale mimo tego wykorzeniał ich, pozbawiał ich kultury, języka i zwyczajów.
Był też świadkiem tego, co ,,dobrzy chrześcijanie'' są w stanie robić z rdzenną ludnością. Był świadkiem napadów, gwałtów i morderstw.
Burral-gang***
,,Plon'' był dla mnie potwornie smutną historią, bo opowiadającą o rzeczach o których nie chce się pamiętać. O planowanych, konsekwentnie realizowanych eksterminacjach rdzennych ludności.
Zwykliśmy myśleć, że to wymysł nazizmu i Hitlera. Tymczasem nasi europejscy przodkowie robili to już wcześniej. Wobec ludu Navaho. Wobec ludu Wiradjuri. Wobec mnóstwa innych społeczeństw - społeczeństw posiadających swoje języki, kultury, unikalne obrzędy i zwyczaje.
To opowieść przy której chce się płakać - gdy uświadamiamy sobie, jak bardzo pycha i żądza posiadania niszczy to, co jest tak delikatne i unikalne, jak wrażliwe ekosystemy. Jak to, że kiedyś można było żyć inaczej, szczególnie w Australii - może nie dłużej, może nie tak wygodnie, może nie zawsze w cieple albo w klimatyzowanym pomieszczeniu - ale w zgodzie z przyrodą i z ziemią. Dbając o to, co nas otacza - biorąc tyle, ile potrzeba i oddając to, co już można przyrodzie oddać.
Chyba najbardziej widoczne jest to, gdy mówimy o śmierci.
Jest też ,,Plon'' książką dającą nadzieję - nadzieję na to, że pewne rzeczy zostaną zrozumiane, że wszystko zacznie wracać na swój tor, że uspokoi się ta zachwiana równowaga. Że rodziny się odnajdą i że burral-gang znów zatańczy w pobliżu rzeki.
*jestem
**wszystkie te miejsca
***żuraw australijski