Pieśń o Achillesie - myślę, że tutaj za bardzo nic nie trzeba dodawać. Ten tytuł wzbudzał ogromne zainteresowanie od momentu, gdy wydawnictwo ogłosiło wznowienie tej powieści. Przyznaję, że sama dałam się porwać tej rosnącej ekscytacji i niecierpliwości. Kiedy więc w końcu w moje ręce trafiła właśnie ta książka - nie chciałam jej odkładać. Nie dość, że jej wydanie to prawdziwy raj dla okładkowej sroki, to jeszcze sama historia, która niezwykle mnie ciekawiła... Jak myślicie, czy i ja zapałałam miłością do twórczości Madeline Miller?
Historia Achillesa z pewnością nie należy do tych najweselszych, nawet jeśli pod uwagę weźmiemy fakt, że obok obowiązków i okrucieństwa znalazło się miejsce dla przyjaźni i miłości. Nad tym wojownikiem krąży pewne fatum – to on ma zapewnić zwycięstwo Grecji w nadchodzącej i niezwykle niebezpiecznej wojnie. Jednak triumf dopełni się tylko wtedy, gdy sam Achilles polegnie... On sam nie chce żyć w cieniu owego przekleństwa i korzysta ze swojego życia. Po drugiej stronie stoi Patroklos, który nie ma niczego, co ma Achilles. Został wygnany z rodzinnego królestwa, wszyscy traktują go jako osobę słabą i nic nieznaczącą. Co ciekawe, między chłopcami nawiązuje się nić przyjaźni. Kiedy po upływie lat Grecję obiega wieść o porwaniu pięknej Heleny, Achilles zaczyna szykować się do wojny. Na front wyrusza z nim też Patroklos. Czy los przypomni o sobie w obliczu tych wydarzeń?
Zacznę od tego, że po skończeniu tej powieści, w głowie miałam tylko: nienawidzę tej autorki. Choć wiem, że fabuła powieści wzorowana była na micie, to jednak gdzieś tam miałam nadzieję. Wiecie, jest nawet takie powiedzenie, że niby człowiek wiedział, a jednak się łudził - to idealnie opisuje mnie. Pieśń o Achillesie to zdecydowanie jedna z lepszych książek tego miesiąca i na pewno zapadnie w mojej pamięci na jeszcze długi czas.
Pozwólcie jednak, że przejdę teraz do naszych głównych bohaterów. Patroklos wzbudził moją sympatię, choć momentami miałam w głowie myśl, że oto przed nami kolejny bohater, który jest bardzo biedny i pokrzywdzony przez los, a on przecież tylko żyje. Jednak poza takimi chwilami, postać ta wzbudzała we mnie same pozytywne odczucia i zdecydowanie mogę nazwać go bardzo dobrze wykreowanym i ciekawym bohaterem.
Nie inaczej sytuacja wygląda z Achillesem, którego również bardzo polubiłam, choć przy nim zauważyłam zdecydowanie więcej zachowań dość toksycznych. Podejrzewam, że gdyby akcja działa się w czasach współczesnych, jego zachowanie nie pozostałoby bez echa. Autorka bardzo dobrze przedstawiła jego pragnienie akceptacji ze strony matki oraz taki strach przed utratą osoby, która tak naprawdę jako jedyna akceptuje go takiego, jakim jest. W obliczu tych faktów jestem w stanie zrozumieć postępowanie Achillesa.
Najbardziej znienawidzoną przeze mnie bohaterką w tej książce jest Tetyda. Niezwykle irytująca postać, której sama obecność sprawiała, że miałam ochotę krzyczeć ze złości. Pragnienie utrzymania Achillesa właściwe tylko dla siebie i tylko dla swoich celów było toksyczne i po prostu złe. Nie polubiłam tej postaci, nie rozumiem jej i jak dla mnie – powinna trafić na jakąś czarną listę książkowych bohaterów.
Muszę pochwalić język oraz styl pisania Madeline Miller. Powieść ta została napisana w sposób po prostu bardzo ładny. Choć użyto głównie języka współczesnego, to jednak czuć było ten klimat antycznej Grecji, który raczej trudno jest oddać w powieściach, zwłaszcza tych nowszych. No i trzeba wspomnieć też o tym, w jak dobry sposób autorka poprowadziła tutaj akcję. Gdyby wszystkie mity pisane były w ten sposób - uczniowie mieliby je w małym palcu.
Pieśń o Achillesie to pozycja, którą przeczytałam w kilka godzin. Pochłonęła mnie całkowicie, wzruszyła, złamała serce oraz po prostu w sobie rozkochała. Cieszę się, że miałam okazję ją poznać i że mogę śmiało dołączyć do grona czytelników, którzy szczerze pokochali tę historię. Oczywistym dla mnie jest również fakt, że z ciekawością będę sięgać po inne powieści tej autorki.