„Prawo i pięść. Toast” Józefa Hena w tym roku obchodzi okrągłą, sześćdziesiątą rocznicę jej napisania (taka data widnieje w egzemplarzu mojej książki). Jej akcja dzieje się w upalne lato 1945 roku, podczas którego wyzwoleniec Buchenwaldu trafia do poniemieckiego kurortu, teraz znajdującego się na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Przybrany do pomocy przez urzędnika nowej władzy, wraz z kilkuosobową grupą mężczyzn pod wodzą pewnego lekarza, ma za zadanie zabezpieczyć Graustadt przed przybyciem doń rannych i potrzebujących pomocy medycznej.
Mimo, że „Prawo i pięść. Toast” to niewielka objętościowo książka, nie można zarzucić Autorowi, że stworzył płytkie postaci i skupił się wyłącznie na prowadzeniu wartkiej skądinąd i wciągającej akcji. Bohaterowie są pełnokrwiści, a ich decyzje i postawy – zrozumiałe i przekonujące Czytelnika. Pełno tu też literackich smaczków i wybornego poczucia humoru, który powieści dodaje kolorytu i charakterystycznego dla Józefa Hena sznytu.
Główny bohater, niejaki Henryk Koenig, prześladowany wspomnieniami obozowej traumy, pamięci o utraconej rodzinie i przedwojennej przeszłości, nie może znaleźć pasujących na niego spodni, których potrzebuje ponad wszystko. Spotyka na swej drodze pijanego w sztok Niemca, ubranego zresztą w smoking, byłego fryzjera z miasteczka. Z powodu chronicznego kataru żołądka mieszkaniec Graustadtu nie pomógł walczącej ojczyźnie (donosił na niego sąsiad, który twierdził, że ten przekupił lekarza, by dostać „lewe” zaświadczenie, a tak naprawdę zazdrościł fryzjerowi ładniejszego ogródka). Ów Niemiec urządzał właśnie jednoosobowe spotkanie dyplomatyczne w piwniczce opuszczonego hotelu, kiedy nastała go nowa rzeczywistość, zmuszająca do wspomożenia się winami i szampanami. Jest też tu stary Żyd – postać nie mniej tragiczna niż pozostali bohaterowie, który dowiedziawszy się, że Koenig, wbrew brzmieniu nazwiska, jest Polakiem, kwituje to słowami: „To ma pan więcej szczęścia niż ja. Ale co ja zrozumiałem tylko dlatego, że jestem Cukierman, to nikomu nie życzę” (w ogóle Józef Hen tak “poprowadził” dialogi tej postaci, że czytając fragmenty z Cukiermanem przed oczami stawał mi słynny szmonces pt. “Sęk” z nieodżałowanymi Wiesławem Michnikowskim i Edwardem Dziewońskim). Są też Polacy, w tym z poobozową przeszłością, cwani, chciwi, o podwójnej moralności, ale nie chcę przez to powiedzieć, że wątki tych postaci Józef Hen celowo uprościł.
Oczywiście dobra historia nie może być pozbawiona porządnej strzelaniny (zwłaszcza, że „Prawo i pięść” ogłoszone zostało jako pierwszy polski książkowy western, a raczej „eastern”) i wątku miłosnego. Na drodze Henryka pojawia się zatem grupa dam, chętnie przyjęta przez współpracowników Mieleckiego, szefa wyprawy, kanalii i szabrownika. Anna, ubrana w poobozowy drelich, wpada w oko Henrykowi, ale miotana sprzecznościami i obawami, nie może podjąć decyzji co do uczuć, jakie między nimi rozpalają się i gasną, niczym światła miasteczkowych żarówek, raz zasilanych prądem, a po chwili go pozbawianych.
Z pewnością Józefowi Henowi udało się stworzyć przekonującą wizję porzuconego przez Niemców miasteczka, z pozamykanymi w pośpiechu domami, porozrzucanymi pakunkami, z jednej strony gotowego do zasiedlenia, a z drugiej wyglądającego na wymarłe. Na szczęście brak tu patetycznego chwalenia nowej ludowej władzy. Autor zwraca uwagę Czytelnika na zupełnie inne kwestie („Prawo i pięść” w intencji Józefa Hena miało być przecież moralitetem): czy człowiek zniszczony przez wojnę, upokorzony i doświadczający wszechobecnej, bezsensownej śmierci i okrucieństwa, może porzucić zasady moralności? Czy ma moralne prawo „odkuć się”? Czy otrzymał odgórne przyzwolenie, by za wszelką cenę zadość sobie czynić, nawet jeśli miałoby to oznaczać złamanie zasad etyki i człowieczeństwa? Czy po upadku ludzkości nadal „warto być przyzwoitym”, a jeśli tak – to za jaką cenę? A w końcu – czy warto za tę przyzwoitość walczyć?
Mimo upływu lat okazuje się, że „Prawo i pięść. Toast” jest jak najbardziej aktualny.
Polecam!
Egzemplarz pochodzi z portalu Sztukater.pl