Niezwykły pisarz z tego Johna. Po wspaniałej uczcie psychologicznej, jaką była genialna powieść „Na wschód od Edenu” przyszedł czas na „Tortilla Flat”. Tym razem poznałam wyjątkowy, przewrotny humor pisarza. Lekcje życia dają nam ludzie marginesu, którzy wszystko, czego potrzebują do szczęścia mają dosłownie w zasięgu ręki. A im więcej mają, tym gorzej dla nich, tym więcej dylematów i poszukiwań sposobów unikania ryzyka godziwego życia. Naprawdę, czasami było o włos…
Danny, główny bohater z bezdomnego staje się człowiekiem majętnym, choć ma do dyspozycji jedynie szkielety dwóch nędznych drewnianych chat, podwórka i kurnika. Przez spadek zostaje wyniesiony na wyżyny społeczne i towarzyskie lokalnej społeczności, dzięki niemu zaś na szczyt drabiny socjalnej wspinają się również czterej inni bohaterowie i jedna chwilowa wybranka serca Danny’ego. Nie trwa to długo, to jednak wystarcza, by mogła się objawić prawda przyjaźni i niemal mityczna więź pomiędzy pięcioma mężczyznami, których najważniejszą potrzebą życia jest galonik wina, choćby kradzionego lub zdobytego podstępem. Ostatecznie w wyniku pewnego niefortunnego zdarzenia Danny staje się miejscową legendą.
Steinbeck, dowcipny, czujny obserwator wyciąga na światło dzienne wspaniałe cechy dobrych obywateli, sąsiadów... które drzemią w mężczyznach żyjących w nieustannym pijackim zamroczeniu, w nędzy i biedzie, często o głodzie i chłodzie, prawie zawsze posiadający tylko jedną koszulę i parę spodni. I jest w tym głębsza głębia. Na pozór śmieszne sytuacje stają się próbą charakteru naszych bohaterów. I tak poznajemy Pilona, kierującego się bezlitosną logiką w podejmowaniu decyzji i działań; Pabla, obdarzonego artystycznymi wizjami oraz człowieka pełnego łagodności; bogobojnego Pirata z zastępem swoich psów, niemal żywą replikę świętego Franciszka, zaś Wielki Joe Portugalczyk to… po prostu Joe Portugalczyk. A wszystkich ich łączy Danny – zasłużony żołnierz armii całą wojnę ujeżdżający muły, zawsze gotowy udowodnić, że jest człowiekiem szlachetnym, honorowym i nie odmówi dachu nad głową swoim wiernym towarzyszom egzystencjalnych rozmów przy gąsiorku wina, obojętnie jaką drogą i jakim sposobem zdobytego.
John Steinbeck pokazał w tej krótkiej opowieści, że każdy człowiek, również ten, którego z marszu ocenilibyśmy, że nie cechuje się on żadną moralnością, na własne potrzeby i możliwości posiada mocny system wartości, aczkolwiek bardzo elastyczny, bo ulegający rzecz jasna modyfikacji w zależności od … potrzeb jego samego i najbliższych przyjaciół. Zrobią wiele, by obronić towarzysza od zguby w ramionach niegodziwej wybranki serca, ochronią przed utratą finansów. Wspinają się wtedy na wyżyny swego intelektu i zawsze znajdują satysfakcjonujące ich wszystkich rozwiązanie oraz uspokajające sumienia wszystkich wyjaśnienie.
Książka, choć krótka, zmusza do refleksji, jak można żyć. Jak każdy, nawet pomimo swoich ograniczonych możliwości kieruje się „wyższym” celem. John robi to po mistrzowsku i jednocześnie bez patosu. Za to z ogromnym przymrużeniem oka. Nieważne kim jesteś i co znaczysz dla społeczeństwa, ważne jest nastawienie do zdarzeń. Można by podsumować, że najwięcej ma ten, który nic nie ma, zaś posiadanie czegokolwiek stwarza mnóstwo niepotrzebnych problemów i zbędnych trosk. Troska o dzień dzisiejszy jest tym najważniejszym, a pięciu pijaków żyje najlepiej jak potrafi w swoim społeczeństwie. Żyją uważnie – piją, gdy mogą pić, jedzą, gdy mają co jeść, pocieszają, gdy trzeba pocieszyć bliźniego, bronią go, gdy trzeba go bronić nawet przed nim samym. Nie rozpaczają, gdy tracą rzeczy materialne i nawzajem bacznie czuwają nad sobą i ustrzegają się od różnych grzechów. Nie ma się co martwić na zapas – życie jest takie krótkie. I to dosłownie. Śmiertelnie można się potknąć nawet na najlepszej imprezie na własną cześć…
Opinii miało nie być. Wena gdzieś okrąża mnie z daleka... Niby taka parodia, taka karykatura, a jednak nie mogłam przejść obojętnie wobec historii tych pięciu paisanos. Wciąż mam ich przed oczami.