Czasami patrząc na okładkę książki podskórnie czuję, że mi się spodoba, że ktoś ważny w wydawnictwie, wybierając to a nie inne zdjęcie, taki krój i rozmiar czcionki chciał najpierw przyciągnąć moją uwagę, by później wyciągnąć te 30 zł z mojego portfela, bo nie oszukujmy się - każdy, przynajmniej wstępnie, ocenia książkę po okładce, a ja właśnie taki przyjemny dreszczyk pożądania poczułem widząc "Rzekę złodziei" Michaela Crummeya i muszę przyznać, że tym razem książkowy zmysł mnie nie zawiódł.
Główna akcja powieści toczy się mniej więcej pomiędzy rokiem 1810 a 1820, piszę główna, bo powieść zawiera w sobie mnóstwo retrospekcji, z których poznajemy bohaterów, jednak osią opowieści są prawdziwe wydarzenia, mocno związane z ostatnim plemieniem indiańskim zamieszkującym na Nowej Fundlandii (nie chcę spoilować więc więcej nie napiszę), trochę jak w powieści walterscottowskiej, bo obok fikcyjnych, występują też prawdziwi bohaterowie.Autor, nowofundlandczyk, wielokrotnie nagradzany w swojej ojczyźnie (za wikipedią) - choć u nas niestety wciąż ociera się o literacką hipsterkę - opowiada w "Rzece..." o życiu kilku kolonistów, których na początku XIX wieku los rzucił do niegościnnej Nowej Fundlandii.
Pierwsze co rzuca się w oczy podczas czytania, to styl Crummeya - prosty i czysty, niemalże surowy i bez zbędnych ozdobników, idealnie koresponduje z wykreowanym przez niego światem i bohaterami (autor nie epatuje przymiotnikami), bez lania wody chociaż potrafi zaskoczyć jakimś nieoczywistym, ale trafnym porównaniem (swoją drogą tłumacz zasłużył na medal, a co najmniej na podwyżkę, bo czyta się bardzo dobrze, choć książka nie jest lekka) i gdyby wydawnictwo zdecydowało się na nagranie audiobooka to według mnie idealnym lektorem byłaby Krystyna Czubówna.
Z książki dużo dowiadujemy się o życiu w tym nieprzyjaznym człowiekowi miejscu, trochę jak wycieczka do skansenu z dobrym przewodnikiem, bo przyglądamy się niemal wszystkim aspektom życia codziennego(i tu uwaga dla ludzi uczulonych na niedolę zwierząt! książka jest naprawdę naturalistyczna i autor nie oszczędza czytelnikom opisów polowań i na przykład skórowania zwierząt, a że pisze bardzo dobrze, to hmmm... momentami bywa obrzydliwie).
Jednak codzienny znój bohaterów, rybaków i traperów, jest dla autora tylko tłem do pokazania ich historii i uczuć, opisania życia ludzi z tylko pozoru prostych i nieskomplikowanych, z których każdy skrywa w sobie jakiś sekret i niedopowiedzenie, zdecydowanie nie są to papierowe postaci.
Wcześniej wspominałem o retrospekcjach, to właśnie z nich poznajemy naszych bohaterów, z których każdy niesie w sobie historię, ranę z przeszłości o której Crummey chce nam opowiedzieć.
Powieść nie należy do lekkich - jest wielowymiarowa, wymaga skupienia i koncentracji, nie jest to "literatura tramwajowa", ale zdecydowanie warto ją poznać, bo jest to literacka perełka.