"… wolność - to świadomość braku alternatywy, innej możliwej rzeczywistości dla naszego świata niż ta, w której żyjemy. Masza wolność to wiara w optymalizację. Centralny System Zabezpieczeń kalkuluje bezstronnie i to on właśnie określa co w danej chwili i sytuacji jest konieczne dla przetrwania tego świata".
Po książkę Zajdla sięgnęłam po bardzo długiej przewie. Czego się spodziewałam?
Tego, że "Paradyzja" się zestarzała, że stanie się ramotką, że będzie mnie irytować, jak "Agent dołu". Ale nie. Nic z tych rzeczy. Powieść dalej rezonuje, teraz nawet bardziej niż wtedy, u schyłku epoki, która minęła.
Tytułowa Paradyzja ma być sztuczną planetą, krążącą wokół bogatej w surowce naturalne planety Tartar. Ciekawa była historia powstania Paradyzji. Otóż z przeludnionej Ziemi wyruszył konwój statków, które miały zawieść kolonistów na planetę, której zasoby naturalne mieliby oni eksploatować. Kiedy statki znalazły się na miejscu, dowództwo misji podjęło decyzję, że Tartar jest niebezpieczny dla ludzi, i że jedyne co można zrobić, to zbudować "planetę" z olbrzymich kosmicznych kontenerów, które ekspedycja wlokła za sobą przez kosmos.
Tak oto spięto dwanaście modułów, wprawiono je w ruch obrotowy i narodziła się Paradyzja. Dom dla stu pięćdziesięciu milionów istnień.
Paradise? Raczej nie
Jak można się domyślić przestrzeń życiową jest na Paradyzji mocno ograniczona. To jedyne dwadzieścia metrów kwadratowych na osobę. Podobnie inne zasoby są racjonowane. Paradyzja nie ma możliwości wytwarzania wielu rzeczy, sprowadza je z Ziemi, płacąc za wszystko surowcami z Tartaru.
Niewygoda, ciasnota i braki nie wydają się jednak przeszkadzać mieszkańcom, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Paradyzja jest bardzo zamkniętą planetą. Nie każdy może tam wjechać i nie wszyscy goście z zewnątrz wracają do swoich domów na innych planetach.
Skąd taka postawa?
Otóż jak przekonuje się pisarz Rinah Devi, który chce napisać o Paradyzji książkę (żeby "odczarować" planetę w oczach Ziemian i pokazać o niej prawdę), Paradyzja żyje w przekonaniu, że Ziemia jej zagraża, że chce ją zaatakować, że chce zniszczyć jej styl życia i kulturę. Wszechobecna paranoja wylewa się z telewizji, której oglądanie nie jest może obowiązkowe, acz jej nieoglądanie jest karane w sposób bardzo subtelny.
Ziemia jest stale obecnym w mediach wrogiem tej sztucznej planety, jest też pokazywana w jak najgorszym świetle jako niebezpieczne, dekadenckie, złowrogie miejsce, które niszczy lub może zniszczyć wszystko, co Paradyzji drogie.
Z drugiej strony "wszyscy wiedzą", że Paradyzja to krąg złożony z dwunastu kontenerów, krążący w polu grawitacyjnym nienadającej się do zasiedlenia planety! A wariatów nie brakuje, prawda? Wystarczy, że ktoś wysadzi jedno złącze między modułami lub zniszczy ścianę. Między Paradyzją a pustką kosmosu granica jest wyraźna i w sumie prosta do zlikwidowania. Co wtedy? Wszyscy na Paradyzji zginą!
Tak właśnie wygląda podstawa paranoi mieszkańców sztucznej planety.
"Naszego bezpieczeństwa nie możemy opierać na podstawach tak niepewnych, jak subiektywna obserwacja. Nie tylko przybysze z zewnątrz, ale każdy, bez wyjątku, podlega nadzorowi Centralnego Systemu Bezpieczeństwa. Informacje o wszelkich czynach i zamiarach, mogących naruszyć stan równowagi fizycznej lub bezpieczeństwo planety docierają natychmiast do głównego rejestru, gdzie są skrupulatnie analizowane".
Kto tym wszystkim rządzi?
I to właśnie jest tak ciekawe, bo wydaje się, że… Centralny System Bezpieczeństwa, który nagrywa wszystko, każdy ruch i każde słowo mieszkańców, analizuje je i przyznaje/odbiera punkty. Wielki Brat w wersji hard. Ludzie adaptują się do systemu, jak to ludzie zwykli robić. Uczą się go obchodzić. Skoro wszystko jest nagrywane, mówmy językiem, którego znaczenia komputer nie wyłapie. Chcemy się spotkać? Oddajmy pierścień z chipem kontrolującym nasze położenie komuś innemu. Pierścień reaguje na ciepło ciała, system można oszukać.
Ściany są przejrzyste, pokoje przechodnie, zamykanie się na dłużej jest karalne. Nikt nie chce tracić punktów, bo ci, którzy nie starają się wystarczająco mocno, lądują na Tartarze. Ruda sama się nie wydobędzie, mam rację?
"Szklana, przejrzysta ściana to jakby legitymacja, wizytówka szczerego, uczciwego obywatela. […] A poza tym, taki wizualny kontakt z sąsiadami stwarza bardzo silną więź między ludźmi, integruje społeczność całego piętra".
Janusz A. Zajdel stworzył fascynujący obraz społeczeństwa, w którym nawet czesanie się jest źle widziane (można w ten sposób pozbyć się pluskwy, którą Centralny System Zabezpieczeń umieścił na naszej głowie). Które nie umie czytać i pisać, a cała kultura opiera się na słowie mówionym i obrazie, czyli na tym, co System z łatwością podda analizie. Społeczeństwa, które nie może zmienić miejsca pobytu, przeprowadzić się z poziomu na poziom, że o modułach nawet nie wspomnę. Społeczeństwa, które mówi jedno, myśli drugie i stara się przeżyć.
Oficjalnie - przedstawiciele Paradyzji rozmawiający z Rinahem Devi mają odpowiedź na każde pytanie, każdą wątpliwość. Zdolność manipulacji na poziomie, który i my znamy. Wszystko dla bezpieczeństwa mieszkańców planety
.
"Staramy się, by prawa ludzkiej jednostki były realizowane o tyle, o ile nie jest to sprzeczne ze zbiorowym bezpieczeństwem całej planety".
"Paradyzja" Janusza A. Zajdla to nie tylko studium społecznej opresji, ale i utrzymywania wizerunku, ukrywania prawdy i chowania się za kolejnymi zasłonami, kłamstwami i manipulacjami wszystko - oczywiście - dla władzy.
Czy "Paradyzja" Janusza A. Zajdla ma wady?
Oczywiście!
Przez ostatnie kilkadziesiąt lat język się zmienił. Zmieniła się nasza wrażliwość, sposób opisywania rzeczywistości. Także nasze przyzwyczajenia czytelnicze są inne. Miejscami brzmi "Paradyzja" publicystycznie, ale i tak uważam, że to książka, którą przeczytać warto.
Jaka jest prawda o Paradyzji?
Na początku wpisu napisałam "Tytułowa Paradyzja ma być sztuczną planetą, krążącą wokół…" no właśnie, więcej nie powiem.
www.veryurbanfantasy.pl