Książka Krzysztofa Siwca pod tytułem „Nie ma tytułu” to dziwna książka. Z jednej strony pełna absurdów, prześmiewcza, a z drugiej – ciężko jest mi ją gdziekolwiek zaklasyfikować. Czytało się ją trudno, czasem z bólem, aż do pewnego momentu, gdy dałem sobie sprawę, że zaczynam rozumieć cel powieści. Wtedy całokształt nabrał zupełnie innych barw. Tam, gdzie chwilę wcześniej, jak zdawało mi się na początku, była istna głupota, swoiste „wynaturzenie”, dostrzec można przebłysk geniuszu, który w karykaturalny sposób uwypukla nasz zachodni styl życia.
Tytuł książki mnie zaintrygował, dlatego zdecydowałem się po nią sięgnąć. Jednak już pierwsze strony tekstu zdawały mi się nudną retoryką człowieka, któremu zwyczajnie się nudziło i uznał, że zapisze kartki z wyciętych przez naszego ministra środowiska drzew. Długo nie potrafiłem dociec, po co w książce umieszczono postacie Jokera (tak, tego dżokera), Mario Brosa czy Homera Simpsona. Zagadką było dla mnie również to, dlaczego główna bohaterka, ambitna uczennica o imieniu Marta, tak namiętnie pragnie zdobyć medal prezydenta Stanów Zjednoczonych dla Biblii? Brzmi głupio? Też długo tak sądziłem, ale w pewnym momencie dotarło do mnie, że te wszystkie paradoksy, zagmatwania czy istna paranoja, są niejako pamfletem na nasz styl życia. Bo przecież od małego telewizje śniadaniowe czy seriale anglojęzyczne, wtłaczają w nas przerysowany, cudowny świat Ameryki. Kto nie widział tych cudownych, zawsze uśmiechniętych rodzin ludzi sukcesu, którzy dosłownie s… pieniędzmi. Młodzi licealiści zaś są ponadprzeciętnie genialni, wysportowani, i zwiedzają świat tylko po to, by zaliczyć panienki z innych państw i kultur.
Amerykańska popkultura stała się tak natarczywa, że mało kto odczuwa dreszczyk emocji oglądając Człowieka nietoperza. Naz interesują mroczne kreacje, typu Joker (ileż ostatnio było ekranizacji z tą postacią w roli głównej), Lord Vader czy Venom. Nawet nasz słowiański Wiedźmin stał się częścią amerykańskiego snu. Brzmi głupio, ale tak właśnie wygląda nasz świat. Kiedyś mieliśmy bohaterów, a teraz bohaterami są ci źli, ci którzy nie cofną się przed niczym, aby zagarnąć dla siebie wszystko, co ich zdaniem przedstawia jakąkolwiek wartość. Te pseudofilozoficzne debaty pomiędzy bohaterami amerykańskiej kinematografii są namiastką filozofii, którą zdają się epatować. Zwyczajnie są płaskie. To tak jakby Homer przerzucał się aforyzmami z Mickiewiczem. Bez sensu, bez treści, bez znaczenia.
Świat stanął na głowie, podobnie jak w powieści Siwca. Moment, gdy odkryłem – jak mi się wydaje – zamysł Autora, był niemal jak olśnienie. Książka i całe jej przerysowanie w krzywym zwierciadle naszych nie do końca przemyślanych amerykańskich snów, stała się jakby tą opisywaną czwartą ścianą, której przebicie daje nam uniesienie, podobne zażyciu niebieskiej tabletki przez Neo. Otwierają się oczy, umysł i człowiek zdaje sobie sprawę, jak jest naiwny, bezmyślny, bezproduktywny. Media raczą nas tak wysublimowaną papką. Zatraciliśmy się w tym wszystkim, gubiąc racjonalność, swobodę myślenia… Mógłbym zaryzykować tezę, iż ta powieść jest swoistym napomnieniem, prośbą o chwilę rozwagi, rozsądku.
Przykład – główna bohaterka stara się zdobyć nagrodę dla Biblii, książki, która chcąc nie chcąc, z całym bagażem historycznych komplikacji, nie potrzebuje żadnej nagrody. Bo i po co? Dla jednych i tak będzie inspiracją, dla drugich – tekstem skalanym nienaukowymi bzdurami. Tak czy inaczej, zawsze będzie osią, granicą pomiędzy różnymi światami, które i tak są sobie tożsame – nie kierują się racjonalnością, a tylko pewną dozą emocji zakorzenionych w naszych osobistych przeżyciach. Zresztą to ciekawy paradoks, że Ameryka, niemal zakochana w Biblii (choćby słynne: „Boże, błogosław Amerykę”), tak rzadko kieruje się jej nakazami (mam na myśli siłowe wprowadzanie demokracji, siłowe wymuszanie ustępstw gospodarczych na słabszych „partnerach”, nie ponoszenie odpowiedzialności za dokonywane zbrodnie i kryzysy, bo przecież Bush nie poniósł konsekwencji za wojnę w Iraku, Obama za uśmiercanie terrorystów i niewinnych za pomocą dronów, nikt nie odpowiedział za kryzys gospodarczy bodajże z 2009 roku). I o tym wszystkim przeczytacie w tej książce (no, prawie, i nie zawsze dosłownie).
Choć trochę odbiegłem od książki, muszę przyznać, że na dłuższą metę była ona ciekawa. Wysyp paradoksów, czasem wręcz czarnego poczucia humoru, dał mi asumpt do przemyślenia swojej postawy i bezkrytycznego podejścia do tego, co zwiemy popkulturą. I tylko jedno nie było w książce śmieszne – wypowiedź bibliotekarki: „- Naprawdę. Mało jest takich czytelników jak ty […]. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy wy, młodzi, macie Facebooki, Instagramy i inne Snapchaty. Jesteś wyjątkowa”. Tak, młodzież czytająca książki w bibliotece to dosyć niezwykły widok – a zarazem straszna diagnoza. Bo nieczytanie to głupota, zwłaszcza, że ktoś dużo czytający, tak jak ja, potrzebował sporo czasu, aby odkryć drugie dno tego, co przeczytał. Facebook nie nauczy nas myślenia, czytanie, uważne czytanie – zawsze. za tą diagnozę naszego społeczeństwa, przyznaję książce wysoką ocenę i gorąco polecam. Z pewnością odkryjecie w niej swoje wnioski, które być może, choć trochę odmienią wasz bezkrytyczny świat.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.