Okej, otworzyłem więc tę książkę i prawie że z miejsca zaczęła mnie dopadać pewna wątpliwość - czy ja aby właśnie nie czytam powieści dla dzieci? To znaczy nie dosłownie, problematyka nader jednoznacznie wskazywała, że tak nie jest, co więcej autor, jakby wyczuwając te moje obiekcje, uderzył mnie już na jednej z pierwszych stron soczystym wulgaryzmem. Tym niemniej w sposobie budowania fabuły, w tym, jak przeprowadzono ekspozycję postaci, generalnie w całej konstrukcji tekstu było coś takiego, co niezwykle konsekwentnie taką niepewność budziło. Zresztą nietrudno wskazać tu konkretniejsze przykłady tego zjawiska, przygoda naszej głównej protagonistki przed ekranem komputera, jej myślenie o sobe samej, sposób w jaki poznała swojego powieściowej partnera - no, nie robiły wrażenia żywcem wziętych z literatury dla trzynasto- - czternastolatków?
Potem ten dziecięcy (świadomie nie używam tu słowa "infantylny", to jednak trochę co innego) styl w znacznej części znika, może trochę "ilość przechodzi w jakość" - przy takiej liczbie prostytutek, jakie od pewnego momentu pojawiają się na kartach powieści, niekoniecznie był on możliwy do utrzymania. "W znacznej części", bo flashbackowe sceny w których nasza dzielna protagonistka odkrywa w sobie skalę talentu olbrzymią do bycia policyjną profilerką to nadal jest jakaś "najlepsza przyjaciółka Tomka Sawyera". W jego miejsce pojawia się żmudność policyjno-FBIowskiego (autor stara się coś wycisnąć z - ach, jakże to oryginalna i niespotykana nigdzie wcześniej w podobnych powieściach - niechęci prostych gliniarzy do federalnych i po prostu w dramatycznym stopniu mu to nie wychodzi, mamy niechęć i żadnych jej literackich wykwitów) śledztwa ukierunkowanego na odnalezienie seryjnego mordercy kierującego się wątpliwymi gdy idzie o oryginalność i literacką pomysłowość motywami. Sorry, ale nasuwa się tu to właśnie słowo. "Produkcyjniak".
Jeszcze że samo dochodzenie jest żmudne to pół bidy, takie chyba musiało być, gorzej, że niespecjalnie pojawiają się nam jakiekolwiek emocje. Nie obchodzi nas ten psychol (i nie czujemy, by pisarzowi zależało, by było inaczej), nie obchodzą nas jego ofiary (i tu widzimy, że autor wychodzi z siebie, by było inaczej, ale... w sumie co z tego?). Nie ruszają nas nawet sceny w tak bardzo, w tak potwornym stopniu stworzone by ruszać (rozmowa przez komórkę z zakneblowaną, porwaną dziewczyną), że szok.
Rzecz charakterystyczna, że autor miał jeden bardzo fajny pomysł, ten z dziadkiem głównego męskiego protagonisty - i wrzucił go od razu na sam początek tekstu. Abstrahując od tego, na ile w ogóle miał inne wyjście, jest coś w tym, że nader szybko wypstrykał się z najbardziej interesującej (choć bardzo punktowej) rzeczy.
Całość w jakimś tam stopniu ratują opisy pracy profilerów, naprawdę miejscami ciekawe i jakoś tam niebanalne. No, przeważnie, bo, niespodzianka, jest tu i profiler - medialna gwiazkda, nastawiony na mówienie mądrze brzmiących banałów. I tak, generalnie nieźle wymyślone, muszę to jedno przyznać. Ale to w zasadzie tyle dobrego. Trochę szkoda, bo sam początek, dosłownie pierwszy rozdział, jeszcze przed pierwszym pojawieniem się naszej dzielnej parki protagonistów, zdawał się zapowiadać coś naprawdę niezłego. Naciągane 3/10.