Do sięgnięcia po "P.S. Nienawidzę Cię", zachęcił mnie przede wszystkim tytuł i szczerze mówiąc nawet nie przeczytałam fabuły, tylko wzięłam ją w ciemno, licząc na jakąś historię romantyczną związaną z listami. Czy ją dostałam? No cóż, przez pierwszą część książki kompletnie nie i dopiero w drugiej części zaczął mi ten tytuł w ogóle pasować, ale zacznijmy od początku.
W książce poznajemy historię Maritzy, która jest kelnerką w popularnej naleśnikarni. Pewnego dnia pojawia się w jej miejscu pracy przystojny, lecz nieco gburowaty żołnierz i przez szereg zwrotów akcji, ta dwójka dość mocno zbliża się do siebie. Postanawiają urządzić sobie "tydzień sobót", żeby mogli się lepiej poznać i trochę zabawić, dopóki Isaiah nie będzie musiał wrócić do Afganistanu. Obiecują sobie zero zobowiązań, ale jak to w takich historiach bywa, nic nie jest tak jak bohaterowie sobie postanawiają.
Całkiem mi się podobała ta historia i szczerze mówiąc, zdziwiły mnie jej dość niskie oceny na portalach recenzenckich. Jak dla mnie całość jest napisana w bardzo przyjemny sposób, czyta się lekko, opisów nie ma za dużo, dialogi są zabawne, ciągle się coś dzieje i choć akcja nie leci na łeb na szyję, to jakoś nie nudziłam się podczas lektury. Nie czytałam jeszcze książek Winter, ale po tej jestem skłonna stwierdzić, że sięgnę po następne z serii, bo jestem ciekawa czy jej styl jeszcze bardziej się rozwinął.
Postacie są wykreowane także w bardzo ciekawy sposób, a co najważniejsze, bohaterów można polubić. Czasami ich zachowanie mnie odrobinę irytowało, ale to nie zmienia faktu, że bez problemu mogłam kibicować głównym postaciom i wspierałam ich w dążeniu do obranego celu. Nawet postacie drugoplanowe przedstawiane były w takim świetle, że czytelnik z chęcią chciałby poznać je bliżej, dlatego jestem tak ciekawa drugiego tomu i historii kuzynki Martizy.
Dość zaskakujące było także to, że historia nie zakończyła się w ciągu kilku tygodni, a trwała przez wiele miesięcy, co dało nam lepszy wgląd na sytuację postaci i całą ich relację.
Jedyny problem mam tak naprawdę z drugą częścią tej historii. O ile pierwsza podobała mi się bardzo i czułam chemię pomiędzy Martizą i Isaiahem, a ich relacja rozwijała się w bardzo uroczy sposób, tak druga część, motyw tych listów i dość bezsensowne i dziwne pojawienie się Iana już nie tak bardzo. Autorka tak znikąd wprowadziła nową postać i wszystko to wydawało mi się mało realne, a samo zakończenie wyszło zbyt prosto i bez większych emocji.
Nie zmienia to jednak faktu, że książkę przeczytałam w ciągu jednego dnia i z zaciekawieniem śledziłam jak rozwinie się relacja pomiędzy głównymi bohaterami. Jak dla mnie, gdy kończy się pierwszy tom i od razu chce się sięgnąć po drugi, to książka była naprawdę ciekawa, więc myślę, że mogę ją polecić wszystkim miłośnikom delikatnych, uroczych historii.