„Ale w podobny sposób, w jaki nabierały konkretnych kształtów planety, i wieloryby, i papużki, i wy sami, w najmroczniejszym z mrocznych miejsc formowało się także Zło. Stało się to w okresie, kiedy powierzchnia Ziemi zaczęła stygnąć, kiedy płyty tektoniczne zaczęły się przemieszczać, a na naszej planecie pojawiło się w końcu życie. Wówczas Zło znalazło sobie cel dla wyładowania swojej wściekłości.”
Po znakomitej „Księdze rzeczy utraconych” Johna Connolly’ego postanowiłam sięgnąć po kolejną książkę tego autora – „Wrota”. Początkowo wydawało mi się, że w drugiej powieści odnajdę wiele podobieństw do poprzedniej, ostatecznie autor po raz kolejny w roli głównego bohatera obsadza małego chłopca, wplątując go w całą serię nadprzyrodzonych zjawisk, jednak zbieżności na tym się kończą. „Wrota” to książka całkiem inna, pełna humoru i ciekawostek naukowych, daleka od wywołującej koszmary „Księgi”.
Jedenastoletni Samuel podgląda seans spirytystyczny sąsiadów, podczas którego dochodzi do niekontrolowanych zdarzeń. Chłopak jest świadkiem uchylenia się drzwi do innego wymiaru – w czeluściach portalu kolejno znikają wszyscy uczestnicy rytuału, sprowadzając tym samym na Ziemię zło. Wkrótce okazuje się, że niestabilne wciąż przejście szykowane jest dla całej hordy demonów, z Jego Złowrogością na czele. Mieszkańcy Piekła bowiem chcą sobie podporządkować naszą planetę. Samuel usiłuje zapobiec tragedii, jednak nikt nie chce słuchać małego chłopca obdarzonego –zdaniem dorosłych – zbyt bujną wyobraźnią.
Connolly dokonał niemożliwego – grając z konwencją przeobraził – wydawało by się - makabryczną powieść o zalęganiu się zła w świecie w znakomitą komedię. Ta książka naprawdę bawi, głównie dzięki lotnemu językowi pisarza i jego zgrabnym porównaniom. W odróżnieniu od „Księgi…” makabry jest tu naprawdę mało, choć nie brak obrazowych opisów różnorakich demonów i ich oddziaływań. Jednak Connolly wyczarował świat, w którym obok złowieszczych, siejących zniszczenie zjaw istnieją też potwory tchórzliwe, zaliczające swój nieudolny „pierwszy raz” w straszeniu. Wyjaskrawienie takich skrajności wywołuje uśmiech na twarzach czytelników i sprawia, że faktyczne Zło przestaje być takie straszne. Takim budzącym sympatię duchem-pechowcem jest na przykład Głumb, Dopust Pięciu Bóstw. Skazany na banicję nieoczekiwanie trafia do świata ludzi i odkrywa niezwykłe uroki szybkiej jazdy samochodowej. Ta poczciwa, budząca raczej humor, nie lęk, postać wprowadza w świat wykreowany przez Connolla jeszcze więcej żartu, odgrywając przy tym znacząca rolę w finale.
Za co jeszcze należą się pisarzowi laury – za stworzenie błyskotliwego narratora, który daje popis w przypisach. Tak, bo przypisy są tutaj integralną częścią opowieści, stanowią oryginalny dodatek. Pełne dowcipu, ironii i trafnych spostrzeżeń, a zarazem pouczające notatki są świetnym komentarzem do całości. Connolly wplata w tekst wiele nowinek technicznych, wiedzy z takich dziedzin jak matematyka, fizyka i astronomia, a robi to w taki sposób, że najtrudniejsze terminy okazują się być bardzo proste „w obsłudze”.
Książka przeznaczona jest tym razem także dla młodszych czytelników, którzy mogą utożsamiać się z Samuelem i jego przyjaciółmi. Dostosowany do mentalności dziecka narrator przypadnie do gustu także starszym czytelnikom – ci wyłapią dodatkowe smaczki jego narracji. Lektura tej książki ma służyć przede wszystkim rozrywce, wszak to kawałek naprawdę świetnej zabawy, która przy okazji pełni również funkcję dydaktyczną. Ogromnie polecam wszystkim, którzy szukają czegoś na poprawę humoru czy po prostu mają ochotę zrelaksować się przy książce.
Ocena: 5/6