Każda z nas mając kiedyś 16 lat spotkała chłopaka, który przerobił jej mózg na kisiel, a mimo to były to najpiękniejsze momenty naszego życia. Bardzo możliwe i pewnie gdzieś tkwi w tych słowach ziarno prawdy, jednak rozbieranie na czynniki pierwsze i dokładne analizowanie co poszło nie tak, co można byłoby zmienić, a których słów nie wypowiedzieć.... Ale zacznę od początku!
Oto przed Wami kolejna rozdmuchana marketingowo książka opisująca toksyczną relację w niezwykle wysublimowany, romantyczny sposób. Melancholia, monotonia i nuda. Cała treść tego dzieła skupia się wyłącznie na opisywaniu wspomnień niespełnionego uczucia z czasów młodości i rozsądnego małżeństwa, które nie przetrwało próby czasu. Obok tych wspomnień przewija się aktualne życie głównej bohaterki - terapeutki. Kobieta wiedzie na pozór dość uporządkowane, schematyczne życie dopóki w progu jej gabinetu nie staje pacjent podobny do Niego. Tak w dużym skrócie opisałam z czym będziemy mieli do czynienia podczas lektury.
Pewnie spłynie na mnie teraz fala goryczy za te słowa, ale ja podczas czytania tej książki nie czułam żadnych emocji, żadnej symbiozy, żadnych uniesień. Pojawiła się jedynie irytacja zachowaniem samej bohaterki, która poza tym, że jest dość dziwna, osobliwa, nie potrafi nawet wypowiadać najprostszych słów, a na każdym kroku płacze. Niezrozumiałe są dla mnie wybory jakich dokonuje - małżeństwo z Jeremiaszem, do którego nic nie czuje i tylko niszczy mu życie, czy sam wybór zawodu terapeutki skoro nie czuję się woli, ani chęci pomagania ludziom. Cierpi i tęskni, a kiedy On jest tuż obok nie potrafi się z tego cieszyć, tylko kolejny raz płacze, wpada w panikę, że za chwilę czar pryśnie i bajka się skończy. Ataki paniki, brak pomysłu na swoja przyszłość, żadnych pasji, ciągłe idealizowanie obiektu westchnień. Nie mam serca z kamienia i lubię od czasu do czasu sięgnąć po opowieść, która zagra na moich emocjach, ale w tym przypadku to główna bohaterka umiejętnie gra na moich nerwach. Zachowuje się jak nieodpowiedzialna 16-katka.
Zbyt wiele słów i zbyt mało sensu. Czuję się tą opowieścią mocno przytłoczona, jak i całym nadmiarem znaczeń, słów, wspomnień. Na ponad 300 stronach opisane jest tylko i wyłącznie samo u c u c i e, czytamy tylko i wyłącznie o emocjach towarzyszących nieudanemu związkowi z przeszłości. O dziwo dotrwałam do końca, ale jestem umęczona. Ta książka jest nudna. Autorka dokładnie analizuje każdy ruch, przetwarza relację, czytamy o ciągłym użalaniu się nad sobą, o braku odwagi mówienia tego ,co ważne. Zamysł był taki, aby ubrać we wzniosłe słowa uczucia, zainteresować tym czytelnika, a w efekcie jestem tak znudzona od nadmiaru tej trudnej historii przepełnionej smutkiem. Może zabrzmi to trywialnie, ale od razu nasunęło mi się skojarzenie ze znanym każdemu tytułem "Cierpienia młodego Wertera". Ta dokładna autoanaliza jakiej dokonuje bohaterka bardzo przypomina mi postawę tamtego nieszczęśnika. W obu przypadkach mamy i wybujałą uczuciowość i brak konkretnego działania, wieczne umartwianie się. Bohaterka dąży do utraconego raju, tęskni za czymś, ciągle jest zapłakana.
Również sposób mówienia do czytelnika nie jest do końca jasny, bo są w książce momenty, że czytamy i nie wiemy o czym tak naprawdę, czy to kolejne wspomnienie, czy aktualna sytuacja.
Byłabym jednak zbyt surowa w swej ocenie, gdybym nie pochwaliła autorki za to, że w tej smutnej opowieści od czasu do czasu potrafiła zaskoczyć mnie swym ponurym żartem. B.Okońcka wykazała się niezwykłą wrażliwością, jednak jaki sens w tym, by opisywać samo uczucie przez duże U, gdzie nie ma jasno określonego celu dokąd ta cała opowieść zmierza. Radziłabym pozostać przy pisaniu poezji.