O ,,Ostatniej spowiedzi" jest głośno już od jakiegoś czasu. Internetowy hit podbił serca czytelników również w wersji papierowej. Po swojej premierze fala zachwytów uderzyła w blogosferę, a teraz w związku z premierą drugiego tomu fala ta robi nawrót. Wszyscy jej ulegli, dlatego byłam niezmiernie ciekawa, dlaczegóż to tak się stało. Dałam się więc porwać i ja.
W ,,Ostatniej spowiedzi" znajdziemy miłosną historię dwójki ludzi. Nie jest to jednak zwykła miłość, a uczucie które łączy dwie, na pozór diametralnie różne osoby. Bradin to gwiazda estrady, łamacz kobiecych serc i ideał - jak wiele tych serc uważa - męskiego piękna. Ally ma właśnie rozpocząć studia prawnicze, utknęła w koszmarnym związku, a każdy jej krok kontroluje matka. Los sprawia, że ta dwójka spotyka się na lotnisku. Na spotkaniu miało się skończyć, jednak nie mogą oni o sobie zapomnieć. Udaje im się nawiązać kontakt, lecz dalsze plany, jak można się tego spodziewać, wcale nie będą takie proste.
Każdy chyba przyzna, że fabuła nie jest obiecująca. Ot, zwykły romans, a może nawet mniej niż zwykły, bo przeciętny, aż piszczy. Dlatego właśnie książka nie zainteresowała mnie po przeczytaniu opisu, a dopiero po Waszych recenzjach. Nigdy bowiem nie pałałam głęboką miłością do żadnego wokalisty. Lubię muzykę, a jakże by inaczej, jednak jakoś ci moi uwielbiani muzycy niezbyt nadawali się do obdarowywania ich młodzieńczym uczuciem. Wpłynęło to pewnie na to, że i czytając historię o miłości pseudo rockmana ze zwykłą dziewczyną nie zachwycałam się książką tak, jak można się było spodziewać. Co innego dziewczyna i wampir, prawda? Przecież to takie niespotykane... Ale mimo to, zobaczyłam w ,,Ostatniej spowiedzi" to coś. Jakby wiara autorki w opowiadaną historię sprawiała, że i czytelnik w nią wierzy. Nina Reichter pokazała, że romans młodzieżowy nie musi być błahy, że pozostawia przed autorem wielkie możliwości do popisu. Każdej stronie tutaj towarzyszyły ogromne emocje. Nie dało się po prostu prześlizgnąć przez tę historię bez bijącego serca z powodu wydarzeń, których doświadczamy wraz z bohaterami. Wydarzenia te nie zawsze jednak były takie, jakby się chciało. Nie raz ogarniała mnie irytacja, bo ,,to przecież żałosne". I nie wiem dlaczego, ale choć mam ochotę zwymyślać tu całość, bo ewidentnie były momenty na to zasługujące, to jakoś nie potrafię tego zrobić. Nie mogę właśnie z powodu tych emocji, ciepła i niewymownego klimatu, który towarzyszył mi od początku do końca.
Przyznaję, że nie zżyłam się z bohaterami i to oni chyba irytowali mnie najbardziej. Po przeczytaniu jednej z recenzji dowiedziałam się, że zespół, w którym śpiewa Bradin, inspirowany był Tokio Hotel. Nigdy nie rozumiałam ich geniuszu, a sam wokalista zawsze mnie bardziej odpychał nić pociągał. Nie chcę tutaj spisywać całej książki na straty z powodu uprzedzeń, ale nic nie poradzę, że za każdym razem, gdy czytałam o Bradnie widziałam Billa. Nawet moja próby wyobrażenia sobie innego wyglądu bohatera nie pomagały. Pozostawiając płytkość i patrząc na charakter muszę przyznać, że tutaj Bradin zyskuje na plus - ciekawy, głęboki i wrażliwy. Idealny, żeby nastolatka mogła się zakochać. Sama się sobie dziwię, ale chyba bardziej zainteresował mnie jego brat Tim. Niegrzeczny chłopiec, którego trzeba poskromić = Amelia w swoim żywiole. Coś mi się wydaje, że w drugim tomie powstanie trójkącik, więc już zacieram łapki. Co do Ally, to jej niezdecydowanie i nieumiejętność podjęcia decyzji momentami naprawdę wyprowadzały mnie z równowagi. Nie chcę spojlerować i przytaczać przykładów, więc Ci, którzy nie czytali będą musieli mi uwierzyć na słowo. Gdyby nie to polubiłabym ją naprawdę bardzo. Mimo bohaterów, którzy mi nie grali, trzeba przyznać, że sama ich relacja grała jak najbardziej. Była w niej swego rodzaju zmysłowość, niedopowiedzenia i wzrok, który mówi wszystko. Może w innym przypadku by się to nie sprawdziło, jednak tu odegrało swą rolę genialnie.
Wiem, że jestem raczej odosobniona, bo innym ,,Ostatnia spowiedź" podobała się bezgranicznie. Nie mówię, że mnie nie, bo czytało się ją świetnie, nie raz straciłam poczucie czasu i jak najszybciej chciałam doczytać do końca, aby poznać dalsze wydarzenia. Pewne rzeczy jednak nie pozwalają mi się nad nią całkowicie rozpłynąć. Minusy były niestety, a czasem nawet przewyższały one zachwyt. Mimo to, z wielką chęcią przeczytałabym tom drugi i zobaczyła, co też autorka dla nas zgotowała. Tych, którzy jeszcze nie czytali tomu pierwszego, zapewniam, że może on podobać się innym zdecydowanie bardziej, niż mnie. Nie wahajcie się więc i nie patrzcie zbytnio na minusy, miłość Bradina i Ally czeka na poznanie!