Cel był na pewno ambitny…
Stary i Nowy Testament już powstał, więc pora przyszła na ten Ostatni – James’a Frey’a.
Trafiłam na niego przez zupełny przypadek, ale zaciekawił mnie już po okładce.
Książka śmiała, szczera i odważna… - taki widnieje na niej krótki opis, więc pomyślałam, ok trzeba to sprawdzić…
I pochłonęła mnie bez reszty. Być może nie mogłam się oderwać od czytania, bo wszystkie osoby, które opisywały Bena, pozwalały mi poznać bliżej jego historię od samych narodzin, po lata młodzieńcze, jak i życie dorosłego już mężczyzny. Te wszystkie myśli wypływające z tych ludzi sprawiały, że starałam się zobaczyć w nim to, co właśnie oni sami widzieli…
Ta wyjątkowość i nadzwyczajność wyróżniała się również w sposób dosłownie widoczny, gdyż wszystkie słowa głównego bohatera zostały zaznaczone innym kolorem czcionki, by nadać mu tej pożądanej wzniosłości.
Przybliżając trochę postać Bena trzeba przyznać, że był kimś unikalnym. Przeżył wypadek, którego nie miał szans przeżyć…
Zaczął mieć wiedzę, której nigdy wcześniej nie miał, i stał się tym, kim nikt inny nie może się stać.
Został Mesjaszem i miał w sobie moc. Każdy kto napotkał go na swojej drodze chciał z nim przebywać, rozmawiać i czuć jego nieprzeciętną osobowość. Docierał do najbardziej skrytych ludzkich pragnień, uzdrawiając ciała i dusze.
Jeśli jednak myślicie, że to książka, gdzie najważniejszym przekazem owego Mesjasza jest czytanie Biblii, chodzenie do kościoła czy pobożne modlitwy to będziecie w błędzie…
W pewnym sensie muszę przyznać, że niektóre światopoglądy wygłaszane przez Bena na początku były poniekąd zgodne z moim. Sama uważam, że nie wszystko zależy od Boga, ale od ludzi, którzy sami sobie potrafią zgotować piekło na ziemi. Broń, przemoc i nienawiść prowadzi do apokalipsy, więc Ben przytacza jakie wszystko byłoby piękne gdyby zapanowała miłość… To jego największe przesłanie, które realizuje i zaprasza przy okazji do tej realizacji innych…
Zabrzmiało wzniośle i majestatycznie?
Nic bardziej mylnego… Ben nie ma na myśli duchowej miłości, lecz czysto fizyczną i wolną, gdzie każdy z każdym… Nieważna płeć, poglądy, kolor czy cokolwiek innego. Niezły burdel, prawda ??
Muszę wyznać, że James Frey chciał wykreować kogoś, kto wzbudzi wielkie kontrowersje i udało mu się to niewątpliwie.
Rzeczywiście prawdą jest, że Frey nie jest pisarzem jak inni. Jeśli nie bał się stworzyć takiej postaci i jeszcze dodatkowo dzieli się nią z szerokim gronem czytelników, prezentując to co powstało to jest totalnym wariatem!
Koniec książki już kompletnie budzi we mnie delikatnie mówiąc odrazę i wstręt do takich przekonań Mesjasza, a wszystkie wcześniejsze uczucia których doświadczałam czytając Ostatni Testament, to już w ogóle prawdziwie wielka burza emocjonalna.
Myślę, że może obrażać czyjeś uczucia religijne...
Może budzić też niesmak i zgorszenie…
Na pewno jest tak samo skandaliczna jak jej twórca…
Dlaczego więc mimo tego, tak bardzo mnie wkręciła? Nie wiem…
Może to jest jej największą siłą, że każdego bulwersuje, a jednocześnie staje się rewolucyjnym i kontrowersyjnym bestsellerem, który porusza tak, że na długo zostaje w pamięci…
A o to chyba chodzi, żeby zostawać w pamięci..