Jest to historia kilku osób z nepalskiej części Indii. Sędziego, jego wnuczki, kucharza, jego syna, amerykańskiego emigranta. To są wątki główne, ale mamy też wątki poboczne: dwóch arystokratycznych sąsiadek, europejskiego misjonarza, który produkował sery i korepetytora Sai.
Autorka po mistrzowsku przechodzi od naszkicowania postaci tak jakby w momencie uchwycenia jej przez narratora tak jakby po malarsku, a następnie wgłębia się w jego czy jej psychikę, idzie wraz z tą postacią przez jej wspomnienia, rozmyślania. Te oba spojrzenia dają kompletnie inny obraz osoby. Ktoś, kogo na pierwszy rzut oka oceniliśmy w dany sposób, bo takim się pozował, po wgłębieniu w jego umysł, jego historię, okazuje się, że jest kompletnie inną osobą.
Najbardziej widocznym przykładem takiej osoby jest Sędzia. Człowiek antypatyczny, pozujący na arystokratę.
Mistrzostwo pisarskie autorki widać w detalach. To szczegóły ukazują całość. W przypadku sędziego tym szczegółem symbolizującym osobę były, moim zdaniem, oprawione w skórę roczniki National Geografic. Po drugiej stronie stoi kucharz, miły, ciepły, którego postawę wobec świata symbolizuje danie, które na powitanie zrobił dla Sai, młodej wnuczki Sędziego, potrawy, w której z purre ziemniaczanego wyrzeźbił jej samochodzik.
Życie wszystkich ludzi z książki zostało zakrzywione przez rozruchy indyjskich Nepalczyków. Ale to w dalszej części ich życia, bo przede wszystkim jest ono kierowane przez chęć wyrwania się z tego klasowego świata Indii. A to do Anglii, a to do Stanów, a to do klasy wyższej poprzez studia. Wszytko to nie jest proste. I tutaj również mamy symboliczny przedmiot i scenę. Jest to końcowa scena z walizkami Bidźu, syna kucharza. Koreluje to z tytułem 'Brzemię rzeczy utraconych'. Może to oznaczać, iż w bilansie zysków i strat w procesie awansu społecznego, więcej z siebie tracimy niż zyskujemy.
Piszę 'my', bo według mnie ta opowieść nie jest tylko opowieścią o losie Hindusów, mieszkańców Indii i krajów sąsiednich, ale opowieścią uniwersalną o emigracji, o pięciu się po drabinie społecznej. Można próbować to robić poprzez studia, tak jak korepetytor, ale i tak najskuteczniejsza jest metoda przez pieniądze. Tak było w Indiach i tak jest w Polsce. Kiran pokazuje Bidźu stojącego w kolejce po wizę amerykańską. Jako żywo kojarzył mi się to z ulicą Piękną w Warszawie.
I ten antypatyczny Sędzia, pozer, który pod formami społecznej układności kryje w sobie 'garnek strachu', jak by nazwał to ojciec Szustak, kryje w sobie lęk przed ujawnieniem jego małości, jego niedostosowania i balastu pogardy dla samego siebie i dla swojej hinduskości. Ta postać pozwoliła mi zrozumieć wiele osób, które znam, których dotychczas nie rozumiałam. Jak mogą się wypierać swojego pochodzenia, rodzinnego środowiska, pogardzać nim i zaznaczać to w każdym oddechu. Taki jest Sędzia. Ale w rzeczy samej jest on biednym małym człowiekiem, który wciąż nosi w sobie tego uciekającego przed londyńskimi chuliganami studencinę, którego inni studenci odsuwają od siebie za jego kolor skóry, na którego widok zatykają nosy, który wstydzi się odezwać z powodu akcentu, który nie może znaleźć stancji i tak dalej.
Lektura trudna, jak większość historii o ludziach Azji, ale warta przeczytania.