Nieznana historia, którą warto poznać – tak pomyślałam po przeczytaniu opisu fabuły Pokolenia dżinsów. Tym bardziej, że ta powieść o młodych ludziach i ich buncie umiejscowiona jest w komunistycznej Gruzji i przedstawia rzeczywiste wydarzenia.
W 1983 roku grupa studentów postanowiła wprowadzić w życie śmiały (i z góry skazany na niepowodzenie) plan – porwanie samolotu z Tbilisi i zmuszenie pilotów do wylądowania na terenie amerykańskiej bazy w Turcji. W tym widzieli szansę ucieczki z komunistycznego piekła, na które dłużej godzić się nie chcieli. Co ciekawe, znali je dobrze także od drugiej strony: jeden z bohaterów był synem układającego się z komunistami profesora, drugi zdążył już wyrobić sobie pozycję cenionego i popularnego aktora. Ich sprzeciw wobec totalitarnego systemu ma więc szczególną wymowę, a dżinsy z wrogiego kraju stają się symbolem wolności, która przecież gdzieś jest i trzeba po nią wreszcie wyruszyć.
Oczywiście młodym Gruzinom nie udało się zrealizować planu – ale komuniści na jego gruzach misternie utkali swój. Sprawa potoczyła się po ich myśli, samolot wystartował z Tbilisi i mimo prób przejęcia go przez porywaczy tam powrócił. Po wylądowaniu został ostrzelany przez żołnierzy, a wielu rannych pasażerów długie godziny czekało na pomoc. O wszystko obwiniono członków „bandyckiej” grupy, których jedynymi marzeniami były wolność, sprawiedliwość, życie. Rozpoczęło się przekonywanie społeczeństwa, jak straszną i wymagającą kary zbrodnię wobec władzy i narodu popełnili. Wydobywano z podejrzanych odpowiednio brzmiące zeznania, znajdowano „świadków”. Po tych przygotowaniach nastąpił pokazowy i absurdalny proces, w którym orzeczono kary śmierci, a dla żony jednego z oskarżonych karę czternastu lat więzienia. Wcześniej wykonano jej aborcję – „terrorystka” w zaawansowanej ciąży nie mieściła się w ramy tego obrazka. Tymczasem Wielu ludzi w Gruzji wierzy do dziś, że porywacze samolotu żyją i znajdują się gdzieś daleko, bardzo daleko od tego świata pełnego zła, bardzo chcieli odlecieć i odlecieli… (s.195).
Nawiązując do słów, którymi rozpoczęłam tę recenzję – jest to historia warta poznania, ale lektura nie należy do łatwych. Nie tylko ze względu na treść, ale i na język. Niektóre fragmenty to albo gmatwanina słów, albo przeciwnie – posklejane urywki. Już po przeczytaniu książki znalazłam informację, że autor najpierw napisał sztukę, a potem dopiero jej powieściową adaptację. Być może to jest przyczyna i stąd owo wrażenie sztuczności języka utrudniające momentami lekturę.
Dodać muszę, że zwykle nie zapisują się w mojej pamięci okładki książek, przeważnie w ogóle nie poświęcam im uwagi. Ale w tym przypadku okładce naprawdę warto się przyjrzeć - tworzy z treścią spójną całość. Ktoś pomyślał.
I podsumowując. Jeśli wiemy o metodach działania komunistów stosowanych choćby w trakcie przesłuchań, nic w tej książce nie powinno szokować. A jednak szokuje. Determinacja bohaterów w połączeniu z ich młodzieńczą delikatnością, idealizmem, marzycielstwem – rozczulają, ale i każą zapytać: naprawdę myśleliście, że to się uda? To dobra, ważna i trudna książka, która przypomina, że opór wobec reżimu jest możliwy – i że zwykle wymaga ofiar. Z tych przypomnień rodzi się jednak pytanie o skuteczność oporu, o jego efekty. Bo pamięć o ofiarach, choćby najodważniejszych i najszlachetniejszych, to za mało.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.