Dom mego ojca to beletrystyka, ale oparta na prawdziwych wydarzeniach. Opowiada o księdzu Hugh O'Flahertym, który ryzykował życie, aby wydostać tysiące ludzi z okupowanego Rzymu w trakcie II wojny światowej. Autor śledzi nie tylko losy tego duchownego, ale też całej siatki odważnych i nietypowych ludzi, którzy pod przykrywką spotkań chóru stworzyli Sieć Ucieczek, pomagającą zbiegłym więźniom znaleźć bezpieczne schronienie.
"Bolesną trudnością szczęścia jest to, że tak rzadko dostrzegamy jego pojawienie się. W Rzymie wkrótce mieliśmy przekonać się, że zniknęło."
Pan O'Connor pisze bardzo przystępnie, akcje prowadzi płynnie i dynamicznie, dzięki czemu jego opowieść czyta się właściwie sama. Nie ma tu jednolitej narracji – główny trzon książki, czyli relacja z wydarzeń związanych z misją o nazwie Rendimento, został osnuty w trzeciej osobie, z perspektywy wszechwiedzącego narratora, przetykany jest jednak napisanymi w pierwszej osobie: wyjątkami ze wspomnień uczestników wydarzeń, wywiadami badawczymi BBC, fragmentami pamiętników, czy nawet jednego testamentu. Takie urozmaicenie sposobu opowiadania spowodowało, że całość nie tylko nie była nużąca, ale też nabrała szczególnego klimatu. Na nastrój tej powieści wpłynęły też liczne, pełne głębi i pewnej poetyckości opisy zakamarków Watykanu i Rzymu, czasem pełne zdań wielokrotnie złożonych, czasem krótkie, a tak dosadne.
Chociaż widać tu podziw dla głównego bohatera, autor nie skupia się na wystawieniu mu kwiecistej laurki, pokazuje raczej tę ludzką stronę księdza O'Flaherty'ego – nie tylko zalety charakteru i odwagę, ale też problemy, słabości, wady, które też wpłynęły na jego niezwykłą działalność. Podobnie z innymi postaciami książki, może nie poznajemy wszystkich zbyt blisko, ale widzimy, że nie są to bohaterowie papierowi. Wiadomo, że autor, jako pisarz, koloryzuje i przeinacza mniej lub bardziej prawdziwą historię, żeby dodać jej dramaturgii, ale nie czuć w tym sztuczności.
Nie jest to typowa powieść historyczna, czy biograficzna, raczej powiedziałabym, że ma w sobie wręcz coś z thrillera – pan O'Connor bardzo zręcznie buduje tu napięcie, stopniowo wprowadzając czytelnika w kulisy wspomnianej wyżej misji. Swoimi oszczędnymi słowami buduje całkiem nastrojową opowieść, pełną niepewności i podszytą strachem: czy ta brawurowa i skomplikowana akcja się uda? Czy Paul Hauptmann, nazistowski nadzorca Wiecznego Miasta, odkryje ich siatkę? Czy księdzu O'Flatherty'emu i jego "chórzystom" uda się przetrwać bez większych problemów? Ta konspiracja, działalność pod przykrywką, groźba wisząca nad głównym bohaterem i jego współpracownikami, zapewniają czytelnikowi gamę emocji.
Co mogę jeszcze dodać? Dom mojego ojca to lektura, która okazała się dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem, myślę nawet, że mogę ją nazwać jedną z najlepszych książek, jakie miałam okazję przeczytać w tym roku. Cieszę się, że zdecydowałam się sięgnąć po nią w ciemno! To nie tylko pełna emocji, bardzo ładnie i starannie napisana, poruszająca opowieść o zwykłym-niezwykłym człowieku, który wraz z nietuzinkową grupą przyjaciół po cichu i bohatersko pomagał uciekinierom w trudnych czasach wojny, ale też zarazem brawurowa historia z nutą thrillera. Naprawdę bardzo polecam tę książkę!
Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie ukazała się na moim blogu.