Kochamy nasze dzieciaczki. Myślę, że nikt nie zaprzeczy temu twierdzeniu. Chcemy dla nich jak najlepiej. Chcemy je wspierać i wzmacniać. Pomimo bezwzględnej miłości czasami doprowadzają nas do szału. Porysowana kredkami ściana, awantura o sandały w zimie, niechęć do mycia włosów, uciekanie na ulicy – każdy rodzic znajdzie coś, czym dziecko wytrąca go z równowagi. Jak zapanować nad emocjami? „ Jak może ci się udać sterować nimi, zamiast je tłumić (…)”?[1]
Zapytam się najpierw kogo mam opierdzielić za ten tytuł: „Mamo, nie krzycz”. Czy tylko matki zajmują się dziećmi? Czy kobiety są jakieś niezrównoważone, że muszą czytać poradniki, bo nad sobą nie panują? Być może są one najliczniejszą reprezentacją wśród czytelników tego typu publikacji, ale nie jedyną. Inne osoby sprawujące opiekę nad dzieckiem mogą również chcieć pracować nad tą relacją. Nie wykluczajmy ich tak głupim tytułem.
Wykrzyczałam swoją frustrację, przejdźmy więc do treści książki. Czy jest ona pożyteczna? Powiem tak: uwielbiam ją i nienawidzę.
Bardzo podoba mi się bliskościowe podejście do wychowania, jakie prezentują Jeannine Mik i Sandra Teml-Jetter. Podkreślają, że dziecko nie jest twoją własnością, że zasługuje na szacunek, że wychowanie to nie tresura. „Twoim zadaniem jako mamy nie jest takie zmienianie dzieci, żeby pasowały do twojego schematu”[2]. I to jest bardzo ważne zdanie – abstrahując od tego że powinno być „jako opiekuna”, bo ojciec, babcia, ciocia, dziadek, wujek też mogą kształtować dzieci pod swoje wyobrażenia. Młody człowiek to odrębna jednostka, która ma takie same przywileje jak reszta rodziny. Ma swój charakter, zainteresowania, pragnienie, uczucia. Mamy naszą pociechę chronić i uczyć, nie ugniatać, jak plastelinę.
W tym wszystkim autorki nie zapominają o tytułowej mamie i jej potrzebach. Mocno akcentują, iż jeżeli te nie zostaną zaspokojone, to nie może być dobrze. Głodna, zmęczona czy myśląca o problemach w pracy osoba będzie miała problem z zapanowaniem nad swoimi emocjami. Analogicznie do zasady, że w razie awarii samolotu maseczkę tlenowa zakładamy najpierw sobie. Przytomni więcej pomożemy, w innym wypadku to nam będzie potrzebna pomoc.
Na pochwałę zasługują również pytania, jakie autorki sugerują zadać sobie czytelnikom. Dzięki nim osoba, która chce pracować nad relacja z dzieckiem i nad sobą samym może przemyśleć swoje postępowanie i zapoczątkować zmiany. Pomagają one znaleźć źródło emocji, ale również odszukać drogę wybrnięcia z pętli, w której pewne doświadczenia nas zamknęły.
„Mamo, nie krzycz” to taka książka, która (raczej) nie daje gotowych rozwiązań, a zachęca do szukania, do analizy i co za tym idzie do przepracowania pewnych kwestii. Zastawiam się, czy w każdej sytuacji jest to potrzebne. Czy nie mogę po prostu stwierdzić: „Jestem wkurzona bo dzieciak rozsmarował farby na świeżo umytej podłodze.” Czy muszę szukać źródła swojego zdenerwowania w relacjach ze „wszystkimi świętymi”? Czy nie mogę być zwyczajnie zła bo ktoś popsuł moją pracę?
Jeannine Mik i Sandra Teml-Jetter tak skupiły się na wytropieniu źródeł złości, iż mam ważenie, że piszą w kółko o tym samym tylko innymi słowami. Jak już wspominałam, możemy znaleźć w tym wywodzie słuszne pytania i wartościowe techniki, co nie zmienia faktu, że po kilku stronach chciałam powiedzieć: „Ok, dziewczyny załapałam”. Ja jestem taka, ze lubię, jak coś jest wyłożone prosto. Liczne metafory, pojęcia i motywujące hasła raczej utrudniają mi niż ułatwiają zrozumienie tekstu. Trafne porównanie czy scenka mogą fajne obrazować problem, ale w przypadku tego poradnika autorki trochę przedobrzyły. Momentami trudno było mi wyłapać, jakiego zachowania oczekują one ode mnie jako użytkownika ich poradnika. Ja to w ogóle jestem taką osobą, która lubi, jak coś jest wyjaśnione prosto i w moim odczuciu niektóre tematy zostały w książce niepotrzebnie skomplikowane. Chociażby taka zasada CIA – nota bene genialna technika, którą wcieliłam w życie w trybie natychmiastowym. Autorkom opis kolejnych kroków zajął ponad stronę. Ja skróciłabym go o połowę. Musiałam go przeczytać 3 razy, w pełnym skupieniu, żeby upewnić się, że dobrze zrozumiałam.
Mogę powiedzieć, że zgadzam się ze spojrzeniem Jeannine Mik i Sandry Teml-Jetter na rodzicielstwo i emocje, jednak pojawiły się w książce stwierdzenia, z którymi bym polemizowała czy też miała dodatkowe pytania. Przykład: „(…) ty wymagasz posłuszeństwa, nawet jeśli zamaskujesz to prośbą”[3] Potem padają pytania typu: „Czy masz prawo wymagać od przyjaciółki, żeby cię posłuchała?”[4] Wystosowując do kogoś prośbę oczekujemy, że zostanie ona spełniona, więc de facto oczekujemy posłuszeństwa. Tak ja to czuję. Do tego nie możemy zapominać, że to my opiekunowie musimy zadbać o bezpieczeństwo dzieci, więc niektóre polecenia muszą być natychmiast egzekwowane. Przykład drugi odnosi się do bardzo fajnej techniki „bycia na tak”. Nie wchodząc w szczegóły napiszę tylko, że podoba mi się ona bo otwiera pole do szukania rozwiązań, dyskusji o tym, jak realizować potrzeby wszystkich członków rodziny. Autorki podkreślają: „Mówisz tak bo tego chcesz!”[5] A jeśli nie chcę? Jeśli prośba dziecka sprawia, że włoski jeżą mi się na plechach, a młody człowiek nie chce akceptować alternatywnych rozwiązań? Co wtedy?
„Mamo, nie krzycz” to wartościowy poradnik. Autorki skupiają się na dorosłym. Na jego lękach i emocjach. Zachęcają do pracy nad sobą, która to ma procentować w relacjach z innymi. Styl książki nie do końca przypadł mi do gustu – wolę prościej i konkretniej – niemniej muszę przyznać, że wyciągnęłam z niej wiele dobrego, znalazłam kilka sposobów na rozwiązanie nurtujących mnie problemów.
[1] Jeannine Mik, Sandra Teml-Jetter, „Mamo, nie krzycz. Jak nie ulegać złości w relacjach z dzieckiem”, przeł. Małgorzata Chudzik, wyd. Muza, Warszawa 2022, s. 14.
[2] Tamże, s. 18.
[3] Tamże, s. 32.
[4] Tamże.
[5] Tamże, s. 85.