Spodobał mi się pomysł przedstawienia związku z punktu kobiety i punktu mężczyzny, w zupełnie odrębnych tekstach, które są jak lustrzane odbicie. To co u jednego po lewej, u drugiego po prawej. Ona miota się i krzyczy, on niby ustępuje nic nie mówiąc, bardziej oddaje się czynom, choćby tym w wyobraźni. Podoba mi się oszczędny sposób poruszania się miedzy wydarzeniami. Historia małżeństwa ukazuje pewne momenty, o których opowiadają zainteresowani, bez ciągnięcia rozbudowanej fabuły. Jednak to nadaje wielowymiarowości i możliwości dowolnej interpretacji, w zależności od przyjętego punktu widzenia. Ujęciu podlegają te chwile najbardziej rzucające światło na związek, jakieś momenty przełomowe, wspomnienia z zapoznania, chęć prokreacji, która nie spływa ot, tak z nieba. Eksponuje się elementy ważące na związku, a nawet na zdrowiu psychicznym żony czy męża, kolejnych punktach kulminacyjnych. Z nutą ironii i złośliwości autor wytyka te wszystkie nasze codzienne zmagania się z nawykami osoby współodpowiedzialnej, a przy okazji pokazując charakter osoby porwanej przez emocje.
I możemy sobie wmawiać, że nasze związki to nieee, absolutnie nic z tych rzeczy w nich nie zobaczymy. Taaa.. może spójrzmy jeszcze raz i przynajmniej siebie nie oszukujmy. Bo że rodziców, sąsiadów czy znajomych urabiamy, jacy to jesteśmy cudowni i po latach zapatrzeni w nasze kochanie, to jeszcze można zrozumieć. Niby po co innym zatruwać czas, jak to coraz częściej nie rozmawiamy, a wykłócamy się o drobiazgi we własnym domu.
Owszem mamy do czynienia z przejaskrawieniem wielu zasadniczych elementów związku. Ale nie sądzę by autorowi chodziło o podanie słodkiej recepty na całe zło, jakie dosięga nas w związkach. Dla mnie to - w końcu! - rzeczowa mowa o tym, w co często przepoczwarza się rozanielone uczucie dwojga amatorów. Jest mięsiści i soczyście, bez lania miodu i zakrywania obłudą tego co jest nie do wytrzymania.
Jest to pewien wariant małżeńskiej drogi. I mimo iż zostało przedstawione mało optymistyczne spojrzenie to i tak momentami uśmiechałam się, tak przy tym jak to widzi zjawiska żona, jak i przy mężowskich spostrzeżeniach. Gdy jesteśmy obserwatorami to możemy się uśmiechać, czasem choćby dlatego, że spotykamy się twarzą w twarz z zagrywkami, które odbieramy jako własne. Ale czytając o niej/nim możemy się uśmiechać, bo przecież wtedy nie krzyczymy na swojego partnera lub nie monologujemy sobie wewnętrznie, więc mamy otwarty umysł i spojrzenie jakieś takie bystrzejsze.
Historię można by nazwać groteskową, gdyby nie to, że jest realna, aż do bólu. Momentami moze nas wszystko zacząć boleć podczas czytania. Ale ja lubię treści, które mają odzwierciedlenie w rzeczywistości, a nie stwarzają kolejną iluzję. To studium przypadku, przypomina mi trochę terapię małżeńską. Samo czytanie jest mierzeniem się z własnymi przeżyciami (o ile jest się w wieloletnim związku). Myślę,że trudniej będzie uwierzyć w realność przedstawionych sytuacji osobom nie będącym jeszcze nigdy w dłuższych związkach. Dla tych książka Jastruna będzie wymysłem, dlatego radzę zachować ją sobie na kiedyś;)
Najciekawiej jest zacząć od strony określającej płeć czytającego. Przyjrzałam się najpierw rozprawie żony, potem z jeszcze większa ciekawością i uwagą zatopiłam się w męską logikę. Bo choć pisarz nie ma dwoistości natury (oczywiście nie wykluczam u Jastruna pierwiastków żeńskich;)) to świetnie radzi sobie na obu polach. Prezentując małżonkę dziwiłam się, jak trafnie wydobywa to, co w nas kobietach, aż kipi pod wpływem męskiej ignorancji, lekceważenia naszych potrzeb i branie za cel wygody własnej niż wspólnego działania na korzyść dwojga. Pan Jastrun elegancko nas podsumował, tak w wydaniu damskim, jak i męskim. Oczywiście nie polecam tym, co są rozmiłowani w słodko-mdłych historyjkach o nużącej akcji, gdzie ona i on wiecznie w glorii miłosnych uczuć dociągają po kres swego istnienia. Takich historii są setki, a takich jak "Kolonia karna" jak na lekarstwo.