Kto nie wie kim jest Jack Kerouac? Ja, jeszcze kilka tygodni temu, kiedy to bez żadnego zastanowienia, kierując się zupełnie niezrozumiałą potrzebą, kupiłam tą książkę. Co w moim przypadku dziwne, bo zazwyczaj całymi godzinami dotykam ich grzbietów, wdycham najwspanialszy zapach świeżo wydanych egzemplarzy, czytam opinie, smakuję ich poznawanie i po prostu przechadzam się między całymi stosami nowiutkich, pachnących i czekających abym wzięła je do ręki książek. Co również niespotykane zaczęłam czytać ją bez uprzedniego zapoznania się z biografią autora, co było błędem. PO przeczytaniu kilkudziesięciu stron bez popadnięcia w zachwyt i znalezieniu czegoś ciekawszego powędrowała ona w ciemne czeluści stosów książek niedoczytanych. I pewnie nie szybko by stamtąd powróciła gdyby nie wspaniała autobiografia Boba Dylana, która wywołała we mnie niemałe emocje i zmieniła pogląd na kilka ważnych tematów. To przez nią dowiedziałam się dokładnie co to takiego beat generation i ich filozofia, która zawarta jest w tej samej książce, która pokrywa się kurzem na mojej półce.
„...straciłem zainteresowanie dla pełnych uciech wizji, które Kerouac tak dobrze przedstawił na kartach W drodze.Książka, która była mi bilblią, przestała nią być. Wciąż kochałem zapierające dech w piersiach, dynamiczne frazy poezji, spływającej z pióra Jacka...”
I choć Dylan stracił zainteresowanie ja zgrzeszyłabym niezapoznając się z tymi zapierającymi dech w piersiach, dynamicznymi frazami poezji, z tak ważną książką w dziejach kultury jak i samego życia Boba.
Ta cudowna, napisana poetyckim językiem autobiografia zaprowadziła mnie do wielu innych poetów czy muzyków, o których na pewno kiedyś wspomnę.
Skupmy się jednak na historii Kerouaca i książki W drodze.
Siła tej książki tkwi w pięknym języku, w szczegółowych, fotograficznych opisach. Trudno się powstrzymać, aby co jakiś czas nie zamknąć oczu, zatopić się w marzeniach i razem z Salem, przemierzając kraj, oglądać winogronowy zmierzch, fioletowy zmierzch nad plantacjami mandarynek i długimi polami melonów; słońce barwy miłości i hiszpańskich tajemnic. Jego opisy sprawiają, że przenoszę się w zupełnie inny wymiar, do zupełnie innego kraju, do Ameryki lat 50 gdzie podróżuję słuchając jazzu i bopu wraz z obłędnymi, szalenie interesującymi ludźmi.
Właśnie, muzyka. Muzyka stanowi w tej książce ważną cześć, spotkałam się tam z czymś nieprawdopodobnym, ze słowami, które brzmią jak dźwięk gitary czy saksofonu, które dochodzą do mnie zewsząd i których trudno się pozbyć, które sprawiają, że mimowolnie wystukuję rytm, że cała drżę.
Niezwykle wciągająca książka, chodź tak naprawdę brak w niej porządnej fabuły, jak brak jej również w życiu bohaterów; żyją by marzyć, marzą by żyć. Swoich marzeń szukają podróżując, przemierzając Amerykę wzdłuż i wszerz. Pędzą rozklekotanym fordem, na dachu którejś z licznych ciężarówek bądź w wagonach towarowych. Szukają przygód, jazzu, alkoholu i wolnej miłości.
Cóż, w kilka dni objechałam całą Amerykę, poznałam wielu wspaniałych ludzi i biblię bitników, mieszkałam w kamienicy w Nowym Jorku i w namiocie gdzieś w Meksyku, słuchałam niesamowitych muzyków i siedziałam samotnie na którejś z ulic San Fransisco. Niezły wynik. Na pewno wybiorę się jeszcze w jakąś autobiograficzną podróż Kerouaca, gdyż zapomniałam wspomnieć, że zawarł on W drodze mnóstwo wątków autobiograficznych, a pod wieloma pseudownimami kryją się liczni przedstawiciele tej generacji.
Wybierzcie się w tą podróż, naprawdę warto!