Shade's Fall recenzja

Ech, od czego by tu zacząć? 

Przyznaje lubiłam swego czasu romanse MC, bikerzy i te sprawy. Jednak temat szybko mi się przejadł, a serię Begley nie zapomnę na długo. Czy dlatego, że była taka dobra? Nie, wręcz przeciwnie. Jej zamiłowanie do perwersyjnych scen seksu są naprawdę odpychające. Na tyle, że się wzdrygam na samo wspomnienie. A nie czytałam wszystkich. 

Plus to, że bohaterowie, którzy kochają się na zabój i są wobec siebie ekstra zaborczy. Niby są, ale w praktyce nie przeszkadza im pokazywanie siebie i swoich partnerów w bardzo intymnej sytuacji. Oni nie widzą w tym nic złego. 

Sam Shade z początku mi się bardzo podobał. Był dosyć skryty i był bardzo zainteresowany Lilly. Chciał jej pomóc i sprawić by została jego kobietą. Opiekał się są, co było naprawdę urocze. Ale z Shade jak z każdego bohatera Begley wyszedł zwykły perwers i cham, który nie szanuje kobiet. Zaś Lily, to młoda kobieta po poważnych przejściach. I w trafiła na takiego Shade'a. Ona też była kolokwialnie mówiąc nie ogarnięta. Nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Była dosyć powolna myślowo.

A Shade wiedział jak pomóc jej z tego wyjść.

Postanowił zostać jej Dominem. 

To chyba wszystko mówi o tej relacji.

Nie polecam żadnej szanującej się kobiecie czytać książek Begley. Tam niby kobiety są silne, mądre i tak dalej. Ale im dalej w las to wychodzi na to, że potrzebują jedynie mocnej silnej ręki, a raczej innej męskiej części ciała.

Zawiodłam się na tej części, bo myślałam, że autorka da sobie spokój z tymi zboczeniami. Jednak nie.