Taki właśnie podtytuł mógłby nosić środkowy tom trylogii o przygodach Reynevana et consortes. Tym razem bowiem Reinmar z Bielawy, będący głównym bohaterem powieści, ustępuje pola innej postaci, a jest nią ni mniej ni więcej tylko wojna we własnej osobie. Ów osławiony jeździec apokalipsy, nie będąc jednakże antropomorficzną personifikacją a’ la Pratchett, mknie przez karty powieści paląc, grabiąc, gwałcąc i mordując. A trup ściele się gęsto...Ale do rzeczy, do rzeczy.
Na wstępie należałoby napisać parę słów o samym Reynevanie, którego jak pamiętamy autor zostawił pod koniec „Narrenturmu” gnanego wichrem zmian w stronę Czech. I to w owych Czechach, a konkretniej w samej stolicy rozpoczyna się akcja „Bożych Bojowników”. Nasz bohater, wzorem Luke’a Skywalkera w „Imperium Kontratakuje”, zmienił się i dojrzał, z naiwnego i niedoświadczonego gołowąsa ewoluował w sprytnego i gorliwego neofitę, tytułowego Bożego Bojownika o prawdziwą wiarę. W Pradze spotykamy też starych znajomych: walczącego w szeregach Husytów Szarleja oraz Samsona, który próbuje wrócić do swego własnego świata, niestety bezskutecznie. Tak zaczyna się akcja tego monumentalnego dzieła, streszczenie którego zajęłoby mi tu kolejne tysiąckilka słów, ograniczę się więc tylko do podania kilku najistotniejszych wątków fabularnych. Reynevanowi nie jest dana ciepła posada medicusa w Pradze, wir historii, znany z „Narrenturmu” wciąga go coraz głębiej i głębiej, zmuszając do dokonywania co i rusz nowych decyzji i życiowych wyborów. Nasz bohater wraca na Śląsk, gdzie kolejno szpieguje, kocha i walczy tylko po to by na końcu wyzbyć się kilku kolejnych życiowych złudzeń. W tym tomie autor postarał się również o zaskakujące wyjaśnienie kilku nieporozumień i wydarzeń które miały miejsce w tomie poprzednim, co wpływa na lepsze zrozumienie fabuły i wzbogaca powieść.
Jeśli chodzi o postaci to jest ich tutaj ze trzy razy więcej niż dotychczas. I tu można zacząć się gubić. Do licznych, opisanych już w recenzji „Narrenturmu” śląskich rycerzy i książąt dołącza kilka znakomitych rodów z Czterech Miast, Łużyc, Moraw oraz bogata gama czechów wszelakiej maści i autoramentu. Tytułowi husyccy bojownicy, liczni hejtmani oraz wodzowie (każdy wymieniony z imienia i nazwiska) oraz wszelakie frakcje i ugrupowania mogą przyprawić o zawrót głowy nawet najbardziej wytrwałego czytelnika. W sumie mamy tu istną karuzelę postaci, którzy raz pojawiają się a raz znikają. Część osób powraca po kilku rozdziałach, część dopiero na końcu a my już nie wiemy i nie pamiętamy kto jest kim. I to jest, moim zdaniem jeden z minusów „Bożych bojowników”.
Jeśli chodzi o tempo akcji to autor, moim zdaniem, kapkę przesadził oraz wykazał się brakiem konsekwencji. Po doskonałym i wciągającym początku, autor serwuje nam troszkę nudnawą, sześćdziesięciostronicową gadkę o sytuacji na Śląsku podczas nieobecności Reynevana tylko po to żeby nagle przyspieszyć i wpakować naszego bohatera w szereg kabał w stylu porwanie, ratunek, znowu porwanie i ucieczka, potem walka, dobrowolny przymus, rana w walce, ucieczka itd. itp. Takich przygód pozazdrościłby Reynevanowi nawet imć Kmicić.
Klimat i styl powieści również uległy tu zmianie. Z zabawnego, pełnego rubasznych dialogów przygodowo-awanturniczego „Narrenturmu” nasz bohater wkracza w zupełnie inny, pozbawiony kolorów, twardy, szaro-bury i posępny świat „Bożych Bojowników”. Czytelnik nie uświadczy tu zbyt wielu „smaczków” literackich i aluzji znanych z tomu pierwszego, może poza obuwniczym monologiem Amadeja Baty. Brak mi również było w powieści licznych inwektyw, żartów, świetnych zwrotów akcji oraz naprawdę sympatycznych postaci (jedynie zapadającymi w pamięć osobistościami są mamun Jon Malevolt, Rupillus Ślązak oraz czarownicy z praskiej apteki „Pod Archaniołem”). Ale, jak mawia autor ustami bohaterów, czasy takie niepewne...
Tak jak mówiłem już na wstępie, główną bohaterką powieści jest wojna. Wojna okrutna, dosadna, przedstawiona bez zbędnych ubarwień. Mniej więcej od połowy powieści aż do końca autor serwuje czytelnikowi szczegółowy opis dwóch rzezi które urządzili Husyci na Śląsku na przestrzeni lat 1428 i 1429. Sapkowski postarał się o wiarygodne i dokładne przedstawienie licznych militariów, formacji bojowych, uzbrojenia i rozmieszczenia wojsk podczas bitew i oblężeń. I chwała mu za to, czym byłaby bowiem prawdziwa powieść historyczna bez wojny? Każdy wie, że bez rewolucji i rzezi historia byłaby nudna jak flaki z olejem. Niestety część osób zainteresowanych i wciągniętych przygodowo-fantastyczną fabułą „Narrenturmu” podczas wspomnianych powyżej opisów może zwyczajnie znudzić się i „odpaść”, a tego nikomu nie życzę bo finał powieści jest godzien przeczytania.
Reasumując, drugi tom Trylogii Husyckiej diametralnie różni się od tomu pierwszego zarówno pod względem stylu, klimatu jak i fabuły. Czy jest to fakt pozytywny czy negatywny nie mnie tu oceniać, jednakże zasiąść do lektury „Bożych Bojowników” trzeba będąc owego faktu w pełni świadomym. Inaczej możemy doznać licznych rozczarowań, a te raczej nie zachęcałyby do sięgnięcia po tom trzeci, również godny polecenia.
Na koniec ostatnia mała dygresja. Kilka lat (a może nawet już miesięcy) po przeczytaniu „Bożych Bojowników” skutecznie zapominamy imiona setki bohaterów, zagmatwaną fabułę oraz liczne poboczne wątki powieści, co skłania nas do ponownej lektury, a to chyba dobrze...