Publikacja Marka Rabija pokazuje jedynie skromny wycinek rzeczywistości, w jakiej egzystują ludzie, a szczególnie dzieci z najbiedniejszych grup w Azji.
Kilka lat temu tvn realizował program, w którym dziennikarze trafiali do miejsc, gdzie pracujące dzieci są normą. Nie dość, że za marne pieniądze, to jeszcze tak jak w Indiach, zatrudniane do odzyskiwania miedzi i innych surowców ze starego sprzętu elektronicznego. Nastolatkowie, którzy po starcie ojców musieli stawać się głowami rodzin i pracować ze świadomością, iż nie dożyją wieku, kiedy będą mogli założyć własne. 1-3 letnie dzieci bawiące się na błotnistym terenie, nasączonym substancjami przenikającymi do ich ciał i powodującymi nowotwory. We mnie wciąż siedzi ten obraz dzieci, które praktycznie z dnia na dzień umierają, choć ich rodziny starają się swoją pracą zapewnić żywność. Z jednej strony wygląda to jak brak świadomości, że jednocześnie zabijają swoje dzieci, a z drugiej strony to właśnie ta świadomość, że bez jakiejkolwiek pracy (a ta była jedyną osiągalną dla nich) one i tak umrą, bo będą niedożywione i też będą chorować.Koło się zamyka.
Wtedy obszar poszukiwań naszych dziennikarzy był szerszy, bo trafili nie tylko do Bangladeszu, ale innych krajów, gdzie kilkadziesiąt procent produkcji kraju jest wykonywana przez dzieci. Być może dlatego reportaż "Życie na miarę" już nie szokuje. Nie po tym, co widziałam w cyklu reportaży w tv oraz przeczytanych w książkach o wojnach i wszelkim możliwym wykorzystywaniu ludzi. Nie daje tez odpowiedzi na pytanie, co w takiej sytuacji robić, jak przeciwdziałać nadużyciom. Nie ma tu gotowych rozwiązań, ale też nie przeczytamy jedynie o tym, co czarne w ich rzeczywistości, bo pomimo niewolniczej pracy jest też iskra rozniecająca białe plamy w ich życiorysach. Jak w każdym miejscu na ziemi jest tu też miłość, opieka, bezpieczeństwo, które daje rodzina, ktoś bliski. Sa też ludzie cieszący się z pracy swych rąk, mający jakieś własne małe biznesiki.
Jestem rozdarta po tej lekturze. Co chciał zyskać autor? Bo temat Bangladeszu, po katastrofie jednej z tamtejszych fabryk był głośny w mediach całej Europy. Wtedy zaczęto mówić nie tylko o warunkach pracy, ale i roli dzieci w życiu społeczeństw najbiedniejszych. Chcielibyśmy zapewne od razu podniesienia standardów, bo tak było tez w tym wypadku, a co to oznacza w praktyce? Ceny poszłyby w górę, realizacja projektów przeniosła by się do jeszcze biedniejszej strefy, gdzie dałoby się nagiąć przepisy bez problemów (np.więcej mniejszych szwalni), wiele ludzi straciłoby pracę. To cholerne koło wciąż się zamyka.
Być może jeszcze bardziej niż niewolnicza praca razi pęd do rodzenia dużej liczby dzieci. Rozsądek nam podpowiada, iż z dwojgiem, trojgiem rodzina byłaby pełna i można by sprostać wyzwaniu ich wychowania, ale ci ludzie w dzieciach widzą swoje bogactwo, kierują sie przy tym wyznacznikami religii i tradycji. A im więcej biedoty, tym lepsze pole manewru dla wyzysku. Ubodzy nie mają szans na edukacje, to zawęża ich myślenie i rozwój, są skazani na bycie wyrobnikami oszukiwanymi na każdym kroku. Ciemnotą łatwiej kierować i szybko dzięki temu można się dorobić. Żaden rząd nie bezie chciał tego zmieniać.
Podsumowując: dla mnie lektura "Życie na miarę" nie jest ani szokująca, ani abstrakcyjna, bo jestem z tematem od lat na tyle na bieżąco, na ile często oglądam tego typu programy i czytuję o sytuacji w internecie. A sam temat pracy dzieci nie odnosi się tylko do dzisiejszej sytuacji w Azji, Ameryce Południowej czy Afryce, to samo działo się w manufakturach na obszarach przedwojennej Europy. Szkoda, że autor nie zrobił odniesień w skali globalnej do omawianego problemu, dzięki czemu książka nabrała by i rysu historycznego, i ukazałaby szerzej problem. A tak nieświadomy czytelnik może uznać, że ot, jest taki kraj na mapie świata i tylko tam dzieciom się źle dzieje. Ja natomiast odnoszę wrażenie, że takich państw nie przestrzegających norm bezpiecznej pracy i wyzyskiwanych pracownika, bez względu na jego wiek, jest coraz więcej. I co z tego, że ja dziś powiem sobie "nie będę kupować takich a takich rzeczy". Co mi to da? A co ważniejsze: jaki to będzie mieć REALNY wpływ na tamtą część świata? Poza tym trzeba tez przyjrzeć się sytuacji wielu rodzin w naszym kraju, bo żyją poniżej minimum socjalnego i z pewnością nie będą się zastanawiać nad sytuacją dzieci w krajach azjatyckich, skoro ich własne mogą niedojadać.