W trakcie czytania często atakował mnie jeden wniosek - jeżeli podobało Ci się Gdzie śpiewają raki, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że Kobieta, która kochała owady Cię zachwyci. Nie ukrywam, że widzę duże podobieństwo między tymi historiami, przy czym odnoszę wrażenie, że jednak Kobieta, która kochała owady ma więcej do zaoferowania, ale chyba jest jednak jest ciut cięższa w odbiorze.
Ta książka oferuje wszystko co najlepsze, dostaniemy w niej melancholijny klimat, fascynacją naturą, wyjście poza ramy narzuconej roli kobiety, przez co właśnie główna bohaterka jest uznawana za inną, fascynuje ją natura i malarstwo. Stroni od ludzi i relacji z nimi. Przez całość obserwujemy różne etapy jej dojrzewania, jak i widzimy, gdy powoli odkrywa własną wartość, dość mocno analizuje sprawę wiary - czy aby na pewno wierzy, na czym polega religia...
Bardzo zaskoczył mnie niespodziewany wątek Japonii, ponieważ jestem miłośnikiem tego kraju, jak i nieustannie namawiam do tamtejszej literatury, a był to wątek istotny i obszerny, jednak mimo to nie był w pełni japoński, więc proszę się na to nie nastawiać, ale jednak ta Japonia i jej elementy się pojawiają, więc warto mieć to na uwadze!
Za połową lektury uderzyła we mnie kolejna myśl na temat stanu głównej bohaterki, a dokładniej samotności, ponieważ to do jakiej się doprowadziła mnie przeraziło. Muszę przyznać, że ta książka była dla mnie pełna emocji. Budziła we mnie fascynację, może lekkie wzdrygnięcia, ciut odrazy, tak naprawdę sporo sprzeczności, jak zrozumienie, ale i jego brak... Wywołała u mnie nieco irytacji, czasem nie zgadzałam się z podejściem głównej bohaterki albo z jej opinią, nieraz drażniło mnie jej podejście, ale jednocześnie ją rozumiałam, tak naprawdę to wszystko było jej drogą do pełnej świadomości. Drogą okraszoną masą potknięć(?), w zależności od tego jak na to spojrzymy, ale w końcu uczymy się na własnych błędach, to one w dużej mierzy tworzą naszą życiową drogę.
Ta książka była inna niż się spodziewałam, tak naprawdę była zlepkiem kilku historii, mimo że była jedną ciągłą. Pod tym względem bardzo mi się podobała, bo te zmiany są odzwierciedleniem etapów życia głównej bohaterki i zmian, które w niej zaszły. Chociaż nie ukrywam, że na początku byłam lekko zdezorientowana kwestią ujęcia czasu przez autorkę - od tak gdzieś XVII wieku (nie pamiętam czy ten początek został zdefiniowany, ale oceniam po tle historycznym) do współczesności, a przez cały ten okres mamy tę samą bohaterkę o standardowej długości życia (od dzieciństwa po starość i śmierć) - ale ostatecznie pozytywnie odbieram ten zabieg.
Podsumowując, polecam. To była intrygująca lektura, bardzo ładnie napisana, dość lekko, a jeszcze tak doniośle, pojawiło się w niej mnóstwo pytań o sens istnienia, trochę sprzeczności z moimi przekonaniami. Nie będzie to książka mojego życia, ale cieszę się, że ją przeczytałam i z ręką na sercu zachęcam, jeśli lubisz literaturę piękną, bo to dobra pozycja. Dodam jeszcze, że podobała mi się bardziej niż Rzeczy, które spadają z nieba, ale w pewnym momencie da się odczuć podobny klimat.
Ode mnie 7.5/10. Warto, naprawdę.
Współpraca barterowa z wydawnictwem Relacja.