Dziwnie mi się tej krótkiej książki słuchało. Zaczyna się od scen po śmierci tytułowego Iwana Ilijcza, sędziego gdzieś na rosyjskiej prowincji pod koniec XIX wieku. Wspominają zmarłego znajomi i przyjaciele, zjeżdżają się na nabożeństwo. A potem mamy przeskok czasowy, opisuje Tołstoj życie Iwana Ilijcza, prawnika, który zaczął karierę w organach sądowych, ożenił się, pojawiły się dzieci, awansował, ot przeciętne, zwyczajny los. Także zwyczajne było to, że w małżeństwie mu się nie bardzo układało, żona po urodzeniu dziecka stała się gburowata, domagała się więcej pieniędzy. Równie standardowe było to, że Iwan Ilijcz uciekał z domu do pracy, tam znajdując wytchnienie. A w pracy był wielkim służbistą i formalistą, także trochę karierowiczem. Ot zwykły żywot jakich wiele.
A życie swojego bohatera opowiada Tołstoj skrótowo, po łebkach, jakby to był szkic powieści, notatki do większej części, bardzo to zdawkowe i powierzchowne. Słuchając tego fragmentu książki, zadawałem sobie pytanie, o co tu chodzi? Bo ta część jest zdecydowanie poniżej poziomu tego wielkiego pisarza. Prawdę mówiąc, gdyby autorem nie był Tołstoj, to bym chyba przerwał słuchanie.
Ale dość szybko dochodzimy do głównego tematu książki, oto Iwan Iljicz doznaje kontuzji – niegroźnego na pozór stłuczenia boku. Z czasem uraz przeradza się w poważną chorobę, na którą lekarze nie znajdują lekarstwa (to były czasy, gdy medycyna dopiero raczkowała). Bohater zaczyna gasnąć w oczach i wreszcie uświadamia sobie, że umiera.
I tu zaczyna się najważniejsza część książki. . Tołstoj wnikliwie opisuje przeżycia umierającego człowieka – zarówno jego ból fizyczny, jak i cierpienie. Iwan Iljicz odczuwa ogromny strach przed śmiercią. Jest osamotniony – jego rodzina nie potrafi go zrozumieć, żona opiekuje się nim mechanicznie, bez czułości. Tego fragmentu książki słuchało mi się ciężko, bo Tołstoj mistrzowsko ukazuje samotność, ból i lęk umierającego.
Pod koniec bohater wpada w rozpacz, dochodzi do wniosku, że jego życie było pozbawione sensu, a jedyne szczęśliwe chwile przeżył w dzieciństwie. Dla mnie to ewidentny objaw depresji – w końcu miał rodzinę, dzieci, prowadził normalne życie, w którym z pewnością było trochę radości. Ale nie mnie go oceniać…
No cóż, niby wszyscy wiemy, że umrzemy, ale wypieramy z siebie tę niewygodną myśl. Dlatego książka Tołstoja jest tak uwierająca, wręcz odpychająca. I naprawdę po tej lekturze pomyślałem sobie, że lepiej odejść nagle na przykład we śnie, a nie przeżywać tego wszystkiego, co Iwan Ilijcz. Ale kto wie, co komu pisane...
Mistrzowska proza, ale uwiera jak kolec w bucie.
Słuchałem audiobooka w niezłym wykonaniu Krzysztofa Baranowskiego.