„Maryla. To imię pochodzi od amarylisa, wiedziałaś? To taki urzekający piękny, niezwykle wyniosły kwiat.” ~ „Maryla z Zielonego Wzgórza”
•
•
Od kiedy byłam ostatni raz na Zielonym Wzgórzu, upłynęło parę ładnych lat. Zmieniłam się i dorosłam tak, jak dorasta każde drzewko owocowe. Nagle i bez większego zastanowienia. Wracałam myślami do Avonlea, kiedy tylko mogłam. Robiłam to w każdy poranek i zastanawiałam się, czy kiedy znów tam wrócę, nie poczuję się jak niemile widziany gość. Kochałam to miejsce, bo to ono mnie ukształtowało. Z żadnym z literackich światów nie mam tylu miłych sercu wspomnień, jak właśnie z tym wykreowanym przez Lucy Maud Montgomery. Moja pamięć nie usunęła zapachu jabłoni, szumu morza, wiatru targającego sadem, kropelek deszczu na rzęsach. To wszystko trzymałam głęboko w sercu i ilekroć było mi źle, ukrywałam się w bezpiecznej przystani minionych lat. Myślę, że nigdy nie byłam i nie będę gotowa, by przekroczyć próg Zielonego Wzgórza. Nie wiem dokładnie co mnie popchnęło w ramy przeszłości, ale jestem temu wdzięczna. Nigdy nie czułam się tak dobrze jak w ramionach Maryli. Nie znałam jej od tej strony. Momentami przypominała mi Anię, rudowłosą, zaskakującą dziewczynkę z przyszłości. Maryla jednak była inna. Obowiązkowa, dumna, wyniosła, dobra, okrywająca swoje życie racjonalnym podejściem do świata. Nie było w niej pragnienia rzucenia się w wir nadchodzącego dnia, nie było chęci zanurzenia się w marzeniach. Ona żyła dla innych, tylko nie dla siebie, jakby poświęcenie było wpisane w jej duszę. Nawet w chwilach spędzonych z Jankiem trzymała swoje serce na wodzy, bo bała się wziąć z życia, czegoś dla siebie. To nie los rzucał jej kłody pod nogi, ale ona sama. Potykała się, ale zawsze szła dalej, jakby nic się nie stało. Podziwiam ją i będę to robić, ilekroć spojrzę na Zielone Wzgórze pokryte białymi kwiatami. Jej ogromne serce mogłoby pomieścić cały świat, ale nie ją samą. Maryla dorastała w cieniu innych, gdzie odebrała sobie prawo do spełnienia. To poświęcenie sprawiło, że jej rysy uległy zmianie i z czułej dziewczyny, przeistoczyła się w pracowitą i mierzącą się z każdym dniem, kobietę. Rana podjętych decyzji miała się nigdy nie zabliźnić, tak samo jak w sercu jej ukochanego brata, Mateusza. Gdy patrzyła na odjeżdżającego Janka, coś w niej pękło. Tak samo jak we mnie, bo zaczynając tę historię, wiedziałam, że nie uchronię jej przed cierpieniem. Gdy tak stałyśmy wpatrzone w dal, wzięłam ją pod rękę i poszłyśmy nad strumień. Podałam jej kamień, który potarła myślami błądząc po marzeniach. Gdy dotknął wodnej tani, ja postąpiłam podobnie, wybierając jedno z pośród pragnień. I nim poszłyśmy w nieznanym jeszcze kierunku, powiedziała mi :
- „Chciałabym zaznać miłości dziecka, właśnie o to poprosiłam, gdy wrzucałam kamień do wody.”
Nic nie odrzekłam, jedynie lekko się uśmiechnęłam. Wiatr targał nam włosy, a policzku były rumiane od słońca, które zaczynało oplatać blaskiem ukwiecone łąki. Zielone Wzgórze majaczyło przed nami niczym ziemia obiecana. Poczułam na skórze łzy i szybko otarłam je wierzchem dłoni. Nagle przyszło do mnie wszechogarniające szczęście, bo nic się nie zmieniło, pomimo tego, że ja się zmieniłam. To wszystko na mnie czekało jakby w uśpieniu i obudziło się w momencie, gdy moje myśli powędrowały na Wyspę Księcia Edwarda.
- Dom. - szepnęłam, a Maryla patrząc na niego, także pozwoliła kącikom ust unieść się tak, jakby po raz pierwszy zobaczyła ten mały zakątek na końcu świata.