Dzień dobry się z Państwem, witamy w drugiej odsłonie XIX wieku! Po bardzo dobrych Uskrzydlonych Joanny Parasiewicz sięgnąłem zaciekawiony tym magicznym czasem po Lewisville Alexandry Tidswell z Klubu Recenzenta nakanapie.pl I co? Jak wyszła ta książka, która treścią i gatunkiem niespecjalnie wpisuje się w mój profil czytelniczy?
Po pierwsze primo, to jest pożądany, bardzo dobry (дуже добре!) początek książki, jeżeli jest napisana przez osobę zorientowaną w temacie. Pani Alexandra Tidswell książkę opartą częściowo na własnych badaniach genealogicznych. Tak czy inaczej jako siódme pokolenie osadników (Nowozelandczyków) prezentuje fikcję literacką opartą na rzeczywistych dziejach rodu, swojej rodziny – wykorzystując przy tym pamiętniki i autentyczne listy, które cytuje w książce zręcznie wklejając je w fabułę.
Nie opowiadając zbytnio fabuły, lata 1820+ i dalsze kilkadziesiąt lat historii to głównie historia Marty Grimm, która ze skrajnej biedy przy niesamowitym uporze pokonuje drogę do nowego, lepszego życia. Od małej miejscowości angielskiej do osady w Nowej Zelandii to perypetie Marty, jej rodziny, dzieci od pierwszych westchnień miłosnych – aż do ostatniego zdania w jej życiu to (zaskakująco!) ciekawa saga rodzinna. Jak już mówiłem, nie bardzo jestem w te klimaty, ale historia jest bardzo dobrze poprowadzona. Może nie tak dobra jak Meyerowski Syn, ale porównywalnie ambitna w procesie twórczym (może nieprecyzyjnie, ale mam tu na myśli świetny warsztat Autorki i oczywiście – research). Warto zaznaczyć, że historia choć ambitna – została napisana bez nadęcia, bez autorskiego poczucia boga-twórcy do kreacji własnego opus mangum. Lekko prowadzona historia, więc kolejna gwiazdka do góry.
Nie opowiadam o mojej osobistej ocenie zachowań bohaterów, ale muszę wspomnieć, że instynkt macierzyński głównej (poniekąd) bohaterki pozostawia wiele do życzenia.
Książka grubo upakowana w treść, te 392 strony czytasz jakby było ich tysiąc, i to nie z powody dłużyzn, czy nudnych przeciągnięć, niepotrzebnych wątków pobocznych czy innych fillerów. To jest bogactwo treści. Rozdziały krótkie, ze zręcznie wyreżyserowaną akcją bardzo ułatwiają lekturę. Można robić przerwy bez strat na walorach poznawczych książki. Co więcej, w tej nabudowanej historii Alexandra Tidswell oszczędziła nam bólu oczekiwania na „co dalej” zręcznie przeskakując co rozdział w czasie to o kilka miesięcy, to o rok, czasem o większy przedział czasu. Mamy więc zamiast nudnej rozwleczonej sagi rodzinnej dla wytrwałych – dość dynamiczny serial o ludziach tamtych czasów stamtąd. Wybornie! Bohaterów mnogo, ale nie zatrważającej przeszkadzającej w świadomej lekturze, postacie są zbudowane bardzo indywidualnie, rozróżniamy poszczególne charaktery. Co mi się podoba postacie pierwszoplanowe są bardziej rozbudowane, te bardziej z tyłu są mniej wyraziste, co rzutuje na porządek w ich prawidłowym odbiorze – tak bym to nazwał.
Résumé. Wziąłem, przeczytałem, się zrelaksowałem. To kolejna pozycja wśród moich przeczytanych bardzo fajnie ukazująca realia XIX wieku: stosunków społecznych, w końcu osadnictwa brytyjskiego w Nowej Zelandii. Poza walorami historycznymi i biograficznymi to po prostu bardzo ciekawa historia i dobrze napisana saga rodzinna ze wszystkimi ich problemami i radościami. Lekko napisana, relaksująco się czyta. Szczerze mówiąc, chyba dam mamie do przeczytania.
Książkę otrzymałem z Klubu Recenzenta nakanapie.pl dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca.
12.03.2020 r.