Dystopia po raz kolejny. Temat niby już przemielony i wyeksploatowany maksymalnie na najbliższe 10 lat, ale jednak nie do końca. „Nowa Ziemia” przyciąga świeżym pomysłem i sprawnie nakreśloną fabułą. Nie dziwne zatem, że prawa do ekranizacji powieści wykupiła już wytwórnia „Fox 20th”. Mnie powieść Julianny Baggott również przyciągnęła: na początek niezłą okładką i utrzymanym w podobnym tonie video trailerze, a dopiero potem samym wnętrzem. Ale już mogę powiedzieć, że się nie zawiodłem.
Trafiamy do świata po globalnej katastrofie. Kilkanaście lat wcześniej miał miejsce Wybuch (lub ich seria), który spowodował, że Ziemia jaką znamy jest już tylko niewyraźnym wspomnieniem. Miasta są zniszczone, pełne gruzów i reliktów świetlanej przeszłości. Po wszelkiej roślinności został tylko pył i kurz. W tym niegościnnym środowisku egzystują ludzie, którym udało się przeżyć Wybuch. Wszelkie mutacje są na porządku dziennym. Pomiędzy ruinami widać ludzi zdeformowanych lub stopionych z różnymi przedmiotami czy innymi ludźmi. Po rozległych pustkowiach grasują Pyły – istoty złożone z piasku, całkowicie wyzute z człowieczeństwa. Jest jeszcze Kopuła, widoczna na horyzoncie, w której mieszkają Czyści, ochronieni przed straszliwymi skutkami Wybuchu. Z nimi związana jest obietnica, wg której w niedalekiej przyszłości wyjdą na zewnątrz i pomogą pozostałym ludziom.
Pośród tego koszmaru przyszłości znajdujemy Pressię – prawie 16-letnią dziewczynę z głową lalki zamiast dłoni. Jej codzienne życie to ciągła walka o przetrwanie, czystą wodę i pożywienie oraz opieka nad dziadkiem. Wraz z dniem kolejnych urodzin pojawia się nowe zagrożenie – przymusowe wcielenie do paramilitarnej organizacji rewolucyjnej. Pressia ucieka i wyrusza na poszukiwania matki, która wbrew zapewnieniom dziadka prawdopodobnie nie zginęła w Wybuchu.
Tymczasem w Kopule poznajemy Partridge’a. Jako młody Czysty musi przejść programowanie genetyczne. Staje się to punktem zapalnym do ucieczki ze sterylnego środowiska. Chłopak wyrusza na poszukiwania zaginionej matki, co do której ojciec nie powiedział mu całej prawdy. Losy dwójki głównych bohaterów już niedługo się splotą i doprowadzą do odkrycia niewygodnych tajemnic dotyczących globalnej katastrofy.
Kreacja świata przedstawionego w powieści jest dużym powiewem świeżości. Pomysły nie są nowe, ale dotychczas w takiej formie widziałem je w klasycznych grach RPG, a nie książkowych dystopiach. Na plus są zarówno spójne i ciekawe rozwiązania fabularne, świetne kreacje głównych bohaterów, przystępny język i bogaty warsztat autorki. Całość czyta się świetnie, łącznie z wrażeniem realności tak mrocznej przyszłości. Widać, że pani Baggott miała spójną i rozległą wizję, a nie pojedynczy pomysł na siłę rozdmuchany do powieści.
Na osobną pochwałę zasługuje również świetna oprawa graficzna i wideo promocyjne książki, które chociaż inne od wersji amerykańskiej, spokojnie mogą z oryginałem konkurować. To za ich sprawą zaczęła się moja przygoda z twórczością pani Baggott, i za to muszę szczególnie podziękować odpowiedzialnemu za książkę grafikowi :)
„Nowa Ziemia” to antyutopia w najlepszym wydaniu. Mroczna wizja przyszłości, której nie chce się doświadczyć, ale o której chce się czytać. Wciąga od pierwszych stron i nie odpuszcza do ostatnich. Jak to dobrze, że to pierwsza część trylogii „Świat po Wybuchu”. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom. Mam nadzieję, że już jest w tłumaczeniu :)
[Recenzja pierwotnie opublikowana na blogu
www.zakladnik-ksiazek.pl]