Gdy bohaterka powieści pyta inne kobiety skąd wiedziały, że chcą mieć dzieci odpowiadały one, że to stało się ,,po prostu''. Po prostu chciały. Po prostu wiedziały.
Tymczasem, jeśli jakaś kobieta tych dzieci nie chce posiadać, odpowiedź ,,po prostu'' nie wchodzi w grę. Trzeba się tłumaczyć. Albo właściwie - nie trzeba. Ale czuje się ciągłą podskórną presję związaną z koniecznością wyjaśnienia swojego stanowiska. A i tak wiele osób dalej tego nie rozumie i nie chce zrozumieć.
Bohaterka powieści żyje szczęśliwym i spełnionym życiem. Nikogo przy tym nie oszukuje - każdy, kto choć trochę ją zna, wie że nigdy nie zostanie ona matką. Po prostu nie chce nią być. Nie wyobraża sobie tego. Zna swoje ograniczenia i wie co może, i czego nie może, emocjonalnie udźwignąć. To nie tak, że boi się rozstępów, nieprzespanych nocy i cieni pod oczami. To tak, że boi się zamknięcia w formie matczynej, że boi się zatracenia siebie, swoich granic, tego kim jest, kim chce być, do czego dąży. Nie chce stać się kimś żyjącym dla kogoś i żyjącym jego życiem - chce żyć w zgodzie ze sobą, życiem które sobie wybrała.
I Philip, jej długoletni partner, zdaje się to rozumieć. Przynajmniej do pewnego momentu - do chwili w której ich przyjaciele ogłaszają, że oto zaszli w ciążę, będą mieli dziecko, cieszcie się razem z nami.
To moment zwrotny w relacji narratorki i jej mężczyzny. Oddalają się od siebie - powoli i wyraźnie dryfują w różnych kierunkach. Philip jakby wciąż jest przekonany, że ona zmieni zdanie. Przecież jakby potrzymała cudze dziecko na rękach, to mogłaby zrozumieć, jakie to fajne i przyjemne. Przecież ,,byłaby cudowną matką'' i ,,oni też mogliby takie mieć''. Przecież nikt nie może wiedzieć, czy za dziesięć albo piętnaście lat nie będzie żałował decyzji o nieposiadaniu dziecka, tak?
A przy tym mężczyzna wydaje się zupełnie nie rozumieć, że ona to wszystko wie. Że wie i że jest pogodzona z tym, że jeśli za jakiś czas jej się odmieni, to będzie musiała żyć z konsekwencjami swoich decyzji. Stawić im czoło. Być dalej. I być szczęśliwą tak, jak tylko potrafi. I że nie wie, czy będzie żałować nieposiadania dziecka, ale wie, że będzie żałować jeśli zostanie matką po to, żeby sprawić komuś przyjemność.
,,Całe życie czekałam, aż zmienię zdanie, aż pewnego dnia się obudzę i będę kimś innym niż dzień wcześniej, rok wcześniej i jako dziecko, nastolatka czy młoda dorosła. Czekałam, aż zacznę chcieć tego, co wszyscy inni. Ale ja nie chcę. Jest to dla mnie tak samo naturalne jak dla tych, którzy przez całe życie pragnęli dzieci. Czuję to samo, co oni, od najmłodszych lat – tyle że na odwrót.''
,,Nigdy, nigdy, nigdy'' jest krótką i niesamowicie emocjonalną opowieścią. Jest w niej presja - są te wszystkie rzeczy, które możemy usłyszeć, jako bezdzietne kobiety i pary. Kiedy sobie kogoś znajdziesz? Kiedy dziecko? Zegar biologiczny tyka. Jak będziesz miała swoje to zrozumiesz. Jak będziesz miała swoje, to ci się odmieni. Jak będziesz miała swoje, to zobaczysz, co to znaczy kochać, bo nikt nie kocha tak, jak matka.
Takie rzeczy słyszały niektóre z kobiet przedstawionych w reportażu Orny Donath - ,,
Żałując macierzyństwa''. Te kobiety ugięły się pod presją mężów, partnerów, swoich rodzin i swojego otoczenia. Chciały być, jak wszyscy. Czekały, aż pojawi się ta mityczna matczyna miłość i aż pojawi się to spełnienie. I się nie doczekały.
Bohaterka Linn Strømsborg o tym wie - wie, że macierzyństwo nie musi być błogosławieństwem. Że dziecko nie wychowa się samo. Że matka nie może wziąć wolnego - że raz zostawszy matką jest nią do końca swojego życia. Że kobieta, w przeciwieństwie do mężczyzny, nie ma tego pola manewru, który pozwala jej od dziecka odpocząć, że to ona ma być tą bezwarunkowo kochającą, nadzorującą wszystko i opiekującą się osobą.
I próbuje to wytłumaczyć swojemu otoczeniu - na swój sposób. Jedyną rzeczą, jakiej tak naprawdę oczekuje jest akceptacja.
Czy wreszcie ją otrzyma?
Muszę jeszcze wspomnieć o samym zakończeniu, które - moim zdaniem - byłoby pełniejsze bez ostatniego rozdziału. Gdyby zostawiało czytelnika zawieszonego w niedomówieniu, niewyjaśnieniu. Bo to w jaki sposób skończyła się ta historia jest bardzo, ale to bardzo przykre. Nawet jeśli ostatecznie bohaterka jest szczęśliwa.