W każdej epoce władca, który marzył choćby o kilkuletniej „karierze” na tym stanowisku, musiał posiadać własny wywiad i policję. I jeszcze parę rzeczy, ale o te chwilowo mniejsza. Opowieści o zakulisowych machinacjach władców, ujawnianie tajemnic policyjnego i wywiadowczego warsztatu, historie wzbogacone o stosowną dawkę tajemnic nie z tego świata i okraszone garścią anegdot o miłosnych sukcesach głównego bohatera znajdują słuchaczy/czytelników zawsze i wszędzie. Nic dziwnego zatem, że postać bohatera książki „Za garść czerwońców” – detektywa, tajnego agenta, mistrza sztuk walki, znawcy zjawisk nadprzyrodzonych, miłośnika nauki i konesera kawy w jednej osobie – imć Joachima Hirsza, instygatora królewskiego, może się podobać. Sympatię czytelników może wzmagać dodatkowo fakt, że Hirsz nie jest superbohaterem – przeciwnie, od czasu do czasu obrywa cięgi, jego zasady moralne nie są niewzruszone, a podatność na wdzięki niewieście nierzadko wpędza go w całkiem nadprogramowe tarapaty.
„Za garść czerwońców” Roberta Forysia zawiera trzy niezależne opowieści o przygodach Hirsza, których akcja umiejscowiona jest w czasach Władysława IV Wazy. Realia historyczne epoki oddane są znakomicie – i dotyczy to nie tylko prezentacji postaci historycznych czy też opisów charakterystycznych dla ówczesnej Warszawy obiektów i pomników. Autorowi udało się odtworzyć klimat XVII-wiecznej Polski, mentalność jej mieszkańców, pokazać zachowania zwykłych ludzi tworzących tło opowieści, nawet postaci całkowicie epizodycznych. Nie musiał podpierać się udziałem bohatera w ważnych i ogólnie znanych wydarzeniach historycznych, by w ten sposób przekonać czytelnika o powieściowych realiach – z łatwością bowiem zbudował bardzo sugestywny nastój przy użyciu szczegółów. Dzięki profesji Hirsza czytelnik ma okazję odwiedzić nie tylko gabinet sekretarza koronnego, ale także miejskie slumsy i spelunki, dwory szlacheckie czy kupieckie faktorie.
Niestety, na tym walory książki się kończą. Fabuła poszczególnych opowiadań – choć kompozycyjnie bez zastrzeżeń – nie jest zaskakująca, a żaden z elementów narracji nie sprawia, że czytelnik w napięciu oczekuje na rozwiązanie zagadki. Pod tym względem książka jest przeciętna. Ostateczną ocenę książki dodatkowo pogarsza język opowieści: prosty i niezmienny, niedostosowany do tempa wydarzeń, a momentami nie wolny od niezręczności, które wywierają efekt zupełnie przez autora niezamierzony: niweczą mozolnie budowany nastrój i – co znacznie gorsze – mogą budzić śmiech. Tak, jak w scenie zamykającej opowiadanie „Noc łowców”, w której demon Ishu walczy o przeżycie. Jego cielesna powłoka umiera, a Ishu nie przetrwa, jeśli nie zdoła wrócić do Czeluści. Zatem walczy, stara się pokonać ogarniającą go słabość, zmusza śmiertelnie ranne ciało nosiciela do ostatecznego wysiłku, by dotrzeć do wrót. Cała scena jest pełna dramatyzmu i napięcia aż do momentu, gdy okazuje się, że Ishu... był „pochłonięty rozmyślaniami”. No cóż...
Debiut Roberta Forysia budzi we mnie mieszane uczucia. Na wysoką ocenę zasługuje pomysł, kreacja bohatera i przedstawienie realiów epoki. Niestety, samo wykonanie pozostawia sporo do życzenia – styl autora nie porywa, a potknięcia językowe irytują. W sumie książka sprawia wrażenie niedopracowanej. Szkoda.
Recenzja ukazała się 2009-10-09 na portalu katedra.nast.pl