Czy nigdy w Waszym życiu nie zdarzyło się, że kontrola nad wydarzeniami wymyka Wam się z rąk? Że zaplanowany, spokojny dzień zupełnie znienacka i nie wiadomo, z jakiej przyczyny przekształca się w pandemonium? Że wszystko idzie na opak? To właśnie spotyka Dolgthrasira, przywódcę klanu krasnoludów z Hamdirholm. Najpierw wraca po długiej nieobecności wnuk Baugi z żoną, co samo w sobie jest wydarzeniem szczęśliwym, ale jego żona okazuje się być elfką! I od razu pojawiają się kłopoty: krasnoludzkie kobiety chcą golić nogi! Jak widać, niezmierzony jest katalog problemów, jakim musi stawić czoło wódz klanu... Po oficjalnym zaakceptowaniu Arien, wieść o nowoczesnym podejściu szefa rozchodzi się szeroko i – żegnajcie ciche, nudne poranki! – odtąd Dolgthrasirowi przyjdzie radzić sobie z fanaberiami wampira-alergika, ludzkimi inżynierami wprowadzającymi do kopalni nowoczesne metody górnicze, zombie-turystami, barbarzyńcami do wynajęcia, inspekcją fanów niejakiego Tolka, którzy najlepiej wiedzą, jakie krasnoludy są naprawdę, a w końcu z najazdem elfów.
Osiem prostych, prześmiewczych historyjek, które składają się na zawartość „Kłopotów w Hamdirholm”, poświęconych jest właśnie takim problemom: absurdalnym, przerysowanym, nieprawdopodobnym... a w końcu wywracającym do góry nogami kanoniczny wizerunek krasnoludów, jako jednej z głównych ras zaludniających światy fantasy. Krasnoludy Świdziniewskiego – choć oceniają wszystkie przedsięwzięcia przez pryzmat finansowej opłacalności (a może właśnie dlatego) – wypełniają wymagania krasnoludzkiego stereotypu mniej więcej tak samo jak my – wprawdzie często zapracowani – zwykli ludzie pasujemy li i jedynie do konsumpcyjnego wizerunku współczesnego człowieka. I tak samo jak ludzie – powieściowe krasnoludy dają się uwieść modzie na rozwój, nowoczesność, przedsiębiorczość czy golenie nóg. I właśnie takie przerysowanie odpowiada mi w powieści Świdziniewskiego najbardziej – krasnoludy doświadczają zmian. Zamiast twardogłowych (i nie o grubość czaszki idzie), uparcie konserwatywnych wielbicieli topora, piwa i podziemnego świata, na kartach książki pojawiają się krasnoludy prowadzące badania naukowe i aktywnie wdające się w dysputy filozoficzne (kronikarz Hrei), chętne do eksperymentów inżynierskich, parające się magią (arcymag Idrottir) i literaturą (Lofar) czy gotowe rzucić się w wir usług hotelarskich. Że nie wspomnę o tolerancji dla elfów (ograniczonej) czy osobników wykazujących się odmienną orientacją seksualną. To nic, że fabuła poszczególnych opowiadań jest schematyczna i przewidywalna; to nic, że dowcip z nie najwyższej półki... wszystkie zarzuty bledną w moich oczach, bo dla mnie te teksty są próbą pokazania, jak ma się stereotyp wobec zmian.
Opowiadania są tak ściśle ze sobą powiązane, że mogą praktycznie funkcjonować jako kolejne rozdziały powieści. Ich fabuła jest prosta i dość przewidywalna, w zasadzie bliższa historiom obyczajowym umieszczonym w sztafażu fantasy niż typowym dla tego gatunku przygodom (wprawdzie w dwóch opowiadaniach akcja dominuje, ale powody jej podjęcia nie mają nic wspólnego z ratowaniem świata czy zdobywaniem magicznych artefaktów). Wizerunki postaci są nieskomplikowane, ich postępowanie nie zaskakuje (wszyscy wiemy, jakie są krasnoludy, prawda?). Choć bohaterom daleko do subtelności, a wiele dowcipów może razić niewyszukaniem czy wręcz wulgarnością, to książkę czyta się – paradoksalnie – z uśmiechem na twarzy. Dlaczego? Po prostu poczucie humoru bohaterów pasuje do stereotypowego wizerunku postaci (fani Tolka byliby zachwyceni!) – wszak krasnoludzki dowcip nie należy do najlżejszych czy najbardziej wysublimowanych.
No i jest jeszcze drugi powód – ważniejszy. Pozornie książka Świdziniewskiego jest zbiorem prostych, wręcz banalnych historyjek obyczajowo-fantastycznych. Jednak w moich oczach to satyra na naszą dzisiejszą rzeczywistość, zalew popkultury, ślepe podążanie za modą, fascynację najróżniejszymi „nowinkami” (np. próby rozkręcenia własnej firmy, nie dlatego, że taka jest faktyczna potrzeba, a dlatego, że tak robią wszyscy), a w końcu zachowanie kanonów poprawności politycznej w każdej sytuacji, niekoniecznie zgodnie z własnymi przekonaniami. W pewnym momencie miałam wrażenie, że nie o krasnoludach, wampirach i elfach czytam, a o ludziach, o nas samych. O próbach zaadaptowania się w coraz bardziej przyspieszającej i skomercjalizowanej rzeczywistości. O braku czasu na rozmowy, zastanowienie, przemyślenia... Mam wrażenie, że autor ukrył ludzi pod fantastycznymi postaciami, tak samo, jak wielu pisarzy przed nim. „Kłopoty w Hamdirholm” nie dorównują wprawdzie takim arcydziełom jak „Wykład profesora Mmaa” Stefana Themersona czy „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella, ale zdecydowanie stanowią krok (być może niewielki) w tym kierunku.
I tylko mam do autora pretensję za zakończenie. Wydawałoby się, że krasnoludy, ze swoim konsumpcyjnym podejściem do życia, odnajdą się doskonale w nowych warunkach. Cóż... zakończenie ostatniego opowiadania w zbiorze („Ourobouros”) raczej nie pozostawia wątpliwości w tej kwestii. Ach, gdyby tu było niedopowiedzenie, jakąż dyskusję można by przeprowadzić! O tym czy można zerwać okowy kanonicznego wizerunku? Jakim kosztem? Czy odstępstwo od standardu okaże się ciekawym eksperymentem, ale tylko eksperymentem, po którym z ulgą wraca się do znanej sobie – niechby nawet popkulturowo zmiennej, ale jednak w jakimś stopniu oswojonej i nie bardzo wymagającej, łatwiejszej – codzienności? Ale czy taki powrót w ogóle jest możliwy? A może lepiej zlekceważyć zmiany, pozwolić im przepływać obok i pozostać przy rozpoznawalnym wizerunku, nawet jeśli stereotypowym? W końcu mieć jakikolwiek wizerunek to marzenie wielu...
Zatem, choć mam do autora lekką pretensję o zbyt dosłowne zakończenie, to jednak pewną ulgę stanowi myśl, że wszystko wraca na właściwe miejsce (aż chciałoby się rzec, że kanoniczny porządek został przywrócony). Krasnoludy pozostaną krasnoludami: upartymi, twardogłowymi eksploratorami podziemi, równie szybko sięgającymi po topór, jak i po napitek; specjalistami od finansowej oceny opłacalności najróżniejszych (byle własnych!) przedsięwzięć. Uspokajająco działa myśl, że tak, jak mieszkańcy Hamdirholm – mimo zachodzących zmian – pozostają sobą, tak i w naszym świecie, czasami tuż obok, są tacy, dla których najnowsze trendy mody nie są jedyną wyrocznią.
Recenzja ukazała się 2009-11-22 na portalu katedra.nast.pl