Może jeszcze kilka fragmentów dla przykładu, skoro udało mi się znaleźć e-booka na Legimi:
"Apolonia oderwała myśli od wspomnień i powlokła się dalej, w kierunku placu Wolności, mijając po drodze brzęczące gospody, z których raz po raz ktoś z hukiem wylatywał. Zapachy dobrze wypieczonego jadła osaczały ją jak stado żmij, wreszcie zdecydowała się wysupłać z woreczka kilka groszy i zakupić w gospodzie pajdę chleba posmarowaną smalcem i szklankę chłodnego kompotu. (...) Mieszał się tu śmiech, chichot, dźwięki żarliwych rozmów, jak i smętny ton płynący ze strun mandoliny, które poruszał jakiś na pierwszy rzut oka zagubiony w tym chaosie grajek. Nikt go nie słuchał, każdy zajęty był sobą, a on, garbiąc się w jakiejś zrezygnowanej pozie, siedząc na krześle w białej, przepoconej koszuli, usiłował konkurować z własną bezradnością i znudzeniem. Patrząc na mężczyznę na pierwszy rzut oka niewiele od niej starszego, Pola odniosła wrażenie, że oboje mają ze sobą wiele wspólnego. Niemal była pewna, że łączy ich ta sama poniewierka, strach przed kolejnym dniem, niepewność i nędza. A jednak – za nic na świecie nie chciała wracać na wieś, do dni podobnych jeden do drugiego, monotonii, biedy, zacofania, gdzie jedynym celem nadrzędnym dla kobiety było zamążpójście, rodzenie dzieci i zajmowanie się gospodarstwem." (taże sama panna Apolonia, lat 22, pochodzenie chłopskie, wykształcenie podstawowe, pierwszy raz poza rodzinną wioską, 3 dni po ucieczce z domu, roku pańskiego 1927)
"Szydełkowa chusta w kolorze zgniłych pomidorów na jej plecach zawirowała na moment i opadła." (w jakim kolorze???)
"Mańka wyglądała na szczerą i życzliwą w stosunku do nowo przybyłej [Apolonii], w dodatku paplała jak najęta. O chytrym jak lisek właścicielu pralni, o jego żonie, co ma gębę jak ropucha, o ich wstrętnej córce, głupich służących, które przynoszą pranie swoich panów, a także o Helce i jej rzekomych adoratorach." (taka życzliwa, serdeczna osoba, ta cała Mańka)
"Zewsząd docierały do niej odgłosy miasta. Tu przejechał z łoskotem tramwaj, tam kłóciły się żarliwie baby, tam Żydzi, przekrzykując się, uprawiali lichwę, to znów dźwięczny ton kataryny wzbijał się ponad trotuary, konkurując z żałosnym śpiewem ulicznej pieśniarki. Wszystko razem powodowało jakiś niespokojny ścisk w piersiach, żal, gorycz i jak tylko pomyślała o niedalekiej przyszłości, ogarniał ją jeszcze większy strach. Co robić? – myślała przerażona. Na słupie ogłoszeniowym wisiał afisz zapraszający do teatru Urania. Miała w nim wystąpić gościnnie sama Hanka Ordonówna. Pola zatrzymała się przed ogromnym plakatem, na którym widniała diwa estrady, ikona mody – przepiękna blondynka w gustownym, oryginalnym nakryciu głowy. Słyszała nieraz, że teatr ten stworzył sam Teodor Junod, ojciec słynnego amanta kina – Eugeniusza Bodo. Widownia liczyła sobie dwieście pięćdziesiąt miejsc, a obok głównego budynku znajdował się ogród, w którym w porze letniej organizowano przedstawienia, głównie typu variétés." (nadal pierwszy dzień na mieście panny Apolonii)
"Niedługo później zjawiła się zadyszana Mańka, która z triumfem obwieściła, że właśnie w pralni na gwałt potrzebują kogoś do dostarczania zamówień.
– Płaca za zajęcie wprawdzie kiepska, ale na początek lepsze to niż nic – skwitowała podniecona.
– Z nieba mi spadłaś! – powiedziała łamiącym się głosem Apolonia i podeszła do krągłej, niewysokiej dziewczyny, by ją uściskać. Parno było, obie kleiły się od potu, ale Marchew, roniąc niejedną łzę, nie mogła się powstrzymać, by nie podziękować tej obcej w gruncie rzeczy dziewczynie. – Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – dodała.
– Eee tam! – Tamta machnęła ręką jakby chciała odgonić natrętną muchę. – Sama kiedyś tu zaczynałam, to wiem, jak ważne jest wzajemne wsparcie." (autentyczne dialogi 19letniej praczki Mańki i 22letniej Apolonii Marchew, dziewczyny od krów, nadal rok 1927)
i tak dalej, i tym podobnie, udało nam się przebrnąć przez pierwsze dwa rozdziały ;)
Dalej nie jest lepiej, weźmy na przykład rozdział 16:
"Apolonia zadrżała, nogi w jej kolanach się ugięły. W rozmówcy z rozpiętą pod szyją koszulą rozpoznała właściciela kapelusza. To w tym mężczyźnie zadurzyła się od pierwszego wejrzenia. Kochała go miłością platoniczną, wmawiając sobie, że tylko taka miłość spełnia swoje zadanie i pozostaje do końca czysta i niewinna, a przez to jest lepsza niż inne. Kiedy jednak poznała pana Ksawerego, jej spojrzenie na wiele spraw w tej materii ewaluowało." (Apolonia 2 lata później, pierwszy raz na bankiecie, u jakichś dorobkiewiczów upozowanych na mecenasów kultury i sztuki, w trakcie materialnej ewaluacji)
"Apolonia stała z kieliszkiem w ręku i przysłuchiwała się tej wymianie zdań. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że w zielonej, atłasowej sukni opływającej jej smukłe, szczupłe ciało wygląda wręcz zjawiskowo. Jej młodość była jeszcze nieskażona hektolitrami wypitego alkoholu ani dymem z papierosa, a jedynie naznaczona ciężką pracą i troskami dnia codziennego." (bo jak zniszczyć se urodę, to lepiej robotą niż alkoholem, powiadam)
Wyłapane na szybko, na chybił trafił, ale tam takie rozkosze lingwistyczne co krok, więc nic tylko się delektować, jak ktoś ma skłonności ku masochizmowi ;)