Z Holly Black zawsze mam problem. Niektóre jej książki bardzo mi się podobały, inne mniej, a jeszcze inne były tak słabe, że niemiłosiernie się przy nich męczyłam. Bardzo długo zwlekałam, zanim przystąpiłam do czytania Klątwiarzy. Z jednej strony niepokoiła mnie autorka, z drugiej liczba stron. Otóż Klątwiarze to trylogia, która za sprawą wydawnictwa Jaguar zostały wydane w jednej książce. Także wyobrażasz sobie to obszerne tomiszcze? Niestety liczba stron nie zachęcała. To wspólnie spowodowało, że powieść bardzo długo siedziała na półce i czekała na swoją kolej. W końcu ta kolej nadeszła. Niestety.
Pierwsza część, czyli Biały kot, został przeze mnie potraktowany jako wstęp. Narratorem jest główny bohater, który pochodzi z rodziny klątwiarzy, tzn. ludzi obdarzonych specjalnymi mocami. On sam jednak żadną mocą nie dysponuje, przez co jest w pewnym stopniu wyrzutkiem. Z samymi klątwiarzami jest problem. Ich moce potrafią być niezwykle niebezpieczne, dlatego też korzystanie z talentów jest nielegalne. Co więcej – aby ustrzec się przed zagrożeniem – istnieje nakaz noszenia rękawiczek, ponieważ to właśnie za pomocą rąk magiczni korzystają ze swoich darów. Ściągnięcie rękawiczki jest w świecie traktowano niemalże jak pornografia i jest to wysoce niestosowne. Oczywiście, klątwiarze znaleźli też na to sposób, a część z nich utworzyła zorganizowane grupy przestępcze, by móc swobodnie ze swoich talentów korzystać. I przyznam, że do tego momentu wszystko wydaje się ciekawe. Byłam zafascynowana pomysłem na moce, świat i podejście społeczeństwa, ale również samych zainteresowanych, do tego wszystkiego. Niestety sam pomysł to nie wszystko.
Główny bohater był według mnie mocno irytujący, nielogiczny i zwyczajnie głupi. Wiecznie sam się prosił o kłopoty. Nie polubiłam go i też czytanie o jego przygodach niestety mnie męczyło. Niektóre jego zachowania mogłam zrozumieć i w pierwszej części jeszcze jakoś mnie jego życie ciekawiło. Druga część niestety była dużo gorsza, a on stał się jeszcze bardziej zagmatwany. Sam nie wiedział, czego chce. I to nie jest tak, że chciał jedno, ale rozum podpowiadał mu drugie. Takie coś jestem w stanie zrozumieć, ale tutaj on po prostu nie wiedział, czego chce. W ogóle. Niby dążył do jednego, ale nagle zmieniał zdanie, po czym ponownie zmieniał zdanie, a na końcu i tak robił jeszcze inaczej. Miałam wrażenie, że ma jakieś zaburzenia, ale dość bezsensownie przedstawione.
Intrygi były tak grubymi nićmi szyte, że praktycznie szło wszystko przewidzieć. Może nie wprost, ale nie zaskoczyło mnie w tej powieści nic. Nie musiałam się też emocjonować poszczególnymi scenami, bo… wiedziałam, jak się skończą, wiedziałam, do czego to wszystko zmierza. Niektóre problemy budowane były na siłę. Nagle się pojawiały i równie nagle się rozwiązywały, nie mając praktycznie żadnego związku ze sprawą. I też w drugą stronę – inne problemy się pojawiały, gdy były potrzebne, ale kilka scen później jakby kompletnie nie istniały.
Miałam wielką ochotę po przeczytaniu drugiej części, żeby odłożyć książkę i już dalej jej nie czytać. Zwyciężyło niestety poczucie obowiązku i skoro już miałam tę powieść, a do końca zostało tak niewiele, postanowiłam ją dokończyć. Czarne serce, tak samo jak poprzednie części, niczym nie mnie zaskoczyło. Również przewidywalne, również bez emocji i po prostu nudne. Nie wciągnęłam się ani przez moment, przy żadnej scenie.
Styl pisania Holly Black nie należy do moich ulubionych. W większości przypadków mi nie leży i raczej dam sobie spokój z tą autorką. Był czas, gdy dawałam jej szansę i nawet były momenty, gdzie dobrze się bawiłam (Królowa Niczego). Większość to zdecydowanie zawód i raczej nie będę więcej tracić na nią czasu.