Ostatni tydzień spędziłam z „Macochami” Danuty Ewolusi (nieee, nie jest to długa albo trudna książka, to ja mam mało czasu) i muszę przyznać, ze zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Powieść dotyczy dwóch kobiet – Anity i Nadii, sióstr, które serdecznie się nienawidzą, nie kontaktują ze sobą, jednak życie tak im się poukładało, że spotkały się w grupie wsparcia dla macoch. Obu dziewczynom trafili się mężczyźni z bagażem: Anita związała się z Szymonem, ojcem pięcioletniego Leosia, a Nadia z Olafem opiekującym się dziewięcioletnią Klaudią. Wszystko jest pięknie, dopóki nie dochodzi do pierwszych spotkań z dziećmi. Leoś okazuje się dzieckiem wycofanym, zamkniętym w sobie, odgradzającym się od świata bajkami oglądanymi na nieodłącznym tablecie, natomiast Klaudia to otyła, zaniedbana i wiecznie nadąsana dziewczynka, chodząca w starych, zniszczonych ubraniach i z przetłuszczonymi włosami. Tych dzieci nie da się kochać, są albo dziwne, albo wymagające i nie spełniają najmniejszych standardów. Ich macochy są pełne nienawiści, obserwują te wstrętne dzieci trochę jak kosmitów, jednak perspektywa konieczności spędzania z nimi czasu wymusza pierwsze starcia, a nawet otwartą wojnę z niechlujnością podopiecznych ich mężczyzn.
Z czasem jednak sytuacja zaczyna się zmieniać. Poznawanie całej historii tych dzieci, próby zrozumienia tego, dlaczego są takie, jakie są, zaczyna ocieplać ich wizerunek i serca macoch. Wczucie się w sytuację dzieci, które pozbawione są elementarnego poczucia bezpieczeństwa w pewien sposób tłumaczy ich zachowanie, pozostaje jeszcze odszukanie sposobu, jak do nich dotrzeć. Z czasem też wychodzą na jaw inne sprawy dotyczące Szymona i Olafa, ich podejście do swoich dzieci, do których przecież deklarują wielką miłość. Pojawiają się tez inne problemy, które bardzo trudno unieść. Do czego to wszystko doprowadzi? Czy związki Anity i Nadii przetrwają próbę w postaci dzieci? Czy tak naprawdę problem tkwi gdzie indziej?
Drugi wątek to wzajemna niechęć sióstr. Dziewczyny mają do przepracowania trudne dzieciństwo, w którym niby niczego im nie brakowało, a jednak być może nie doświadczyły tego, co najważniejsze – miłości. Starsza Nadia – zawsze podporządkowana, ułożona, zbuntowana tylko w kwestii wyboru swojej zawodowej drogi, mimo wielkich sukcesów nie usłyszała nigdy słowa dumy ze strony zimnych rodziców. Z kolei Anita to wieczna buntowniczka, która w wieku czternastu lat zaszła w ciążę, a reakcja rodziców na tę wieść skłoniła ją do ucieczki i wyprowadzenia się do ciotki. Siostry wielokrotnie były ranione, niedoceniane, celowo skłócane, jednak jako dzieci nie umiały na to prawidłowo reagować. Dopiero wspólne problemy z pasierbami sprawiły, że udało im się przełamać lody i na nowo odkryć to, co może się kryć za słowem „rodzina”.
Początek książki był dla mnie głupawy. Przestawiał Klaudię i Leosia jako dzieci niedorozwinięte, trudne, zaniedbane, a ich bezkrytycznych ojców jak kochających rodziców, którzy nie pozwolą skrzywdzić swoich pociech. Gdzieś koło dwusetnej strony sytuacja zaczęła się komplikować, nabierając przy tym realności i głębi. Odkrycie drugiego dna wydarzeń pokazało, że sprawy są dużo bardziej skomplikowane, niż to, co stereotypowo możemy sobie wyobrażać o stosunkach macoch do nieswoich dzieci. Ostatecznie muszę stwierdzić, że dostałam wzruszającą, dającą do myślenia historię, pełną nieoczywistych emocji i zwrotów akcji, której warto poświęcić czas.