Penny i Tate znają się, ale nie przyjaźnią. W przeciwieństwie do ich mam, które wspierają się na każdym kroku. Dlatego też, gdy mama Tate ma przejść poważną operację, dziewczyny lądują w jednym domu. I chociaż wcale nie pałają do siebie sympatią, to muszą zawiązać sojusz.
Penny i Tate zaczynają się jakoś dogadywać. Dla dobra swoich mam, oczywiście. Wcale nie dlatego, że kilka razy prawie się pocałowały. I nie z powodu tego, co wydarzyło się na turnieju pływackim w Yrece. Ani w dniu, gdy tata Penny zginął. O tym się nie rozmawia. Nigdy.
„Six Times We Almost Kissed (and One Time We Did)” to bardzo długi tytuł, który nie jest łatwy do wypowiedzenia dla przeciętnego Polaka. Trochę szkoda, że wydawnictwo nie zdecydowało się na przetłumaczenie go, chociażby w symboliczny sposób. Bo umówmy się, że „Sześć razy, gdy prawie się pocałowałyśmy (i raz, gdy to zrobiłyśmy)” też nie brzmi jakoś super. A na dodatek zdradza nam główną oś fabuły i jej zakończenie. I tak źle, i tak niedobrze. Zostawmy jednak tę kwestię, bo jej już nie zmienimy. Pora skupić się na ważnych sprawach.
Jedną z nich jest to, w jaki sposób Tess Sharpe opisuje żałobę. Rodzina Penny naprawdę stara się żyć dalej, ale jest to dla nich niesamowicie trudne. Autorka w bolesny, prawdziwy sposób oddaje problemy psychiczne oraz próby ruszenia dalej po stracie. Nie ukrywa tego, że po śmierci trauma tak naprawdę nigdy nie mija. Tess Sharpe przypomina jednak, że można ją zminimalizować, a przede wszystkim trzeba dać sobie czas. I otaczać się ludźmi, którzy będą przy nas nawet w najgorszych chwilach.
Relacja Penny i Tate taka właśnie jest. Dziewczyny nieraz się ranią, kłócą i mają wrażenie, że ta druga jest kompletnie odklejona od rzeczywistości. Mimo to zawsze stają za sobą murem, wspierając się, chociaż uparcie zaprzeczają własnym uczuciom. Naprawdę dawno nie spotkałam się z tak upartymi bohaterkami, co wzbudzało we mnie całą paletę emocji. Jednocześnie coraz bardziej lubiłam ich przekomarzanie, a to, że wymieniały zgryźliwe SMS-y, wywoływało uśmiech na mojej twarzy.
W „Six Times We Almost Kissed(…)” mamy też zwrócenie uwagi na relacje rodzinne. Autorka w pełny szacunku sposób przedstawia to, jak ważne są one w życiu. Szczególnie więź między matką i córką została prawdziwie ukazana, a dialogi między nimi dobrze oddają, jak skomplikowana ona bywa. Nie brakuje w niej także toksycznego zachowania, obwiniania drugiej osoby lub bagatelizowania problemów psychicznych. Moim zdaniem zostało to dobrze przedstawione, bez dramaturgii, ale z odpowiednią powagą.
Książka Tess Sharpe nie jest wesołym, lekkim romansem. Chociaż styl pisania sprawia, że czyta się ją szybko, to uderza ona w czytelnika całą gamą emocji. Historia Tate i Penny jest bolesna, pełna blizn i niewypowiedzianych słów. Właśnie za to ją pokochałam, gdyż jej realność sprawiła, że trudno mi się było od niej oderwać. Mogłabym jeszcze długo o niej pisać, ale i tak sprowadzałoby się do tego, że ją polecam. Gorąco polecam!
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu WAB.