Bree Tanner to inteligenta dziewczyna niecierpiąca swojego dawnego, ludzkiego życia. Jest wdzięczna Rileyowi że zaprowadził ją do niej i stała się dzięki temu kimś lepszym. Teraz jednak, narodził się inny problem. Jak przeżyć wśród nowonarodzonych, bawiących się życiem innych jak zabawką? Dla naszej przyjaciółki rozwiązanie okaże się proste ale już zaraz wszystko zacznie się komplikować.
"Drugie życie Bree Tanner" to książka, która została napisana na motywach "Zaćmienia". Jest dopełnieniem serii Zmierzch i opisuje losy dziewczyny, której wątek pojawił się już w trzeciej części sagi. Po lekturę sięgnąłem dlatego, iż byłem zaciekawiony w jaki sposób zostanie przedstawiony świat młodego wampira; w jaki sposób pani Meyer popisze się swoim warsztatem. Niestety, naprawdę się zawiodłem.
Od pierwszych stron książka naprawdę mnie nudziła. Sam nie wiem, czego się spodziewałem, ale zwyczajne opisy tego, jak auto wywala się i ktoś ucieka... To wszystko co znamy. Ale był to początek dlatego dałem lekturze szansę. Dalej było lepiej. Gdy Bree powoli poznawała tajemnice nowonarodzonych, obalała słowa Rileya i zakochała się w tajemniczym Diego, wciągnąłem się w akcję, ale nie było tam żadnego napięcia. Niczego co gwałtownie pchałoby do przodu historię. Mozolnie przekładałem kolejne strony, słuchając tego, co do powiedzenia ma główna bohaterka.
Bree już od samego początku wydała mi się kimś dziwnym. Nie zachowywała się jak nastolatka, która została właśnie przemieniona w wampira i jest drapieżnikiem alfa. Zachowywała się jak stara panna, z przemyśleniami o sensie życia - na dodatek bezsensownymi i nudnymi - i chowała się w kącie za chłopakiem, od którego wszyscy uciekali. Momentami przypominała mi Bellę, główną bohaterkę całej sagi. Obie myślą podobnie i czasami są tak samo nudne i niezrozumiałe. Widać, pani Meyer ma talent do tworzenia szarych, przeciętnych postaci, o których szybko się zapomina.
Ostatecznie, najbardziej spodobał mi się koniec. Wątek Volturi, który pojawił się już wcześniej, w trakcie śledzenia Rileya, bardzo mnie zaciekawił i żałuję, że nie rozwiązał się do końca, ale sam zastanawiam się w jaki sposób miałoby do tego dość, trochę niemożliwe. Zakończenie książki jest zwieńczeniem wszystkiego. Kłamstwa Rileya, który od samego początku nie powiedział niczego, co byłoby prawdziwe, w końcu wychodzą na jaw. Tak samo jak to, iż to nowonarodzeni byli źli a nie żółtoocy (rodzina Cullenów). Spodobał mi się także opis śmierci Bree - chociaż szkoda, że odeszła... Ale tak brutalne i ostre zakończenie jest z pewnością lepsze. W końcu spodziewalibyśmy się tego, że Tanner przeżyje a tu proszę. I to z czyich rąk umiera. Aż dziwne.
Właściwie o książce nie mam nic więcej do powiedzenia. Przeciętna i dość nudna lektura, która momentami nabiera rozpędu tylko po to, aby potem zwolnić dwukrotnie. Jedynie zakończenie jest czymś na co możemy zwrócić uwagę a tak.. Musimy przebrąć. Generalnie nie jest najgorzej, ale irytująca nierzadko sama główna bohaterka, która zachowuje się jak trzydziestolatka a nie nastolatka i myśli wciąż o tym samym siedząc w kącie za człowiekiem wywołującym mdłości, jest dużym minusem. Nie będę lektury polecać ale nie będę też odradzał. Zdecydujcie sami, czy chcecie przeczytać. Ja natomiast oceniam na 5 na 10.