Większość z was pewnie słyszała już o „Sadze Zmierzch” autorstwa Stephenie Meyer. Większość pewnie już nawet ją przeczytała, albo próbowała przeczytać, a część z tych, którzy to zrobili pewnie oglądała ekranizacje. W „Zaćmieniu” pojawia się przez moment wystraszona nowo narodzona wampirzyca i to właśnie o niej postanowiła napisać Stephenie. Na podstawie tej postaci chciała pokazać „życie” nowo narodzonych i wszystko to co doprowadziło ich do spotkania z Cullenami.
Bree była piętnastoletnią dziewczyną na krawędzi. Gdyby nie tajemniczy Riley zapewne już byłoby po niej. A tak? Może żyć wiecznie. Ale nie została wampirem z przypadku. Została stworzona do już z góry obranego celu, tak jak wielu innych nowo narodzonych. Czy ich armia wygra to starcie? Czy będą mogli „żyć” wiecznie w spokoju?
Cieszę się, że mogłam po raz kolejny spotkać się z bohaterami „Sagi Zmierzch”, choć przez tak krótki moment. Nie mam w zwyczaju powracać do już przeczytanych książek bo wychodzę z założenia, że jest ich na świecie za dużo, aby czytać tę samą powieść po kilka razy, dlatego kolejne spotkanie z ulubionymi bohaterami zawsze cieszy. Tym bardziej, kiedy to od nich zaczęła się cała przygoda z zagłębianiem wiedzy o wampirach, a później o innych paranormalnych istotach.
Czy jest to powieść przewidywalna? Dla mnie była, ponieważ czytałam „Zaćmienie” i oglądałam ekranizację, więc wiedziałam jak się skończy. Na pewno byłoby to ciekawe dopełnienie po przeczytaniu trzeciej części sagi, ale jeszcze przed obejrzeniem filmu. Spojrzenie na świat okiem nowo narodzonej to efektowny zabieg, bo jak wiadomo większość wampirów spotkanych do czwartej części jest już dosyć wiekowa, a więc jest już inne postrzeganie świata, a także inne postrzeganie pragnienia, które są już w stanie kontrolować na miarę swoich możliwości. Nowo narodzony nie posiada żadnych hamulców.
Bohaterowie nie są zbyt dokładnie nakreśleni. Są papierowi, nie można się z nimi z żyć, ale wydaję mi się, że autorka nie obrała sobie tego na główny cel. Głównym celem było tylko ukazanie tej całej historii z perspektywy nowo narodzonego, a to czy będzie on w jakiś sposób „żywy” czy też tylko papierowy zeszło na dalszy plan. Narracja jest prowadzona z punktu widzenia Bree, dlatego można poznać myśli i odczucia, a także skalę pogardy tych wampirów względem gatunku ludzkiego, dla których jesteśmy tylko marnym, głupim, nic nieświadomym pożywieniem.
Powieść wydana jest podobnie jak cała „Saga Zmierzch”. Klimatyczna okładka przykuwa wzrok i sprawia, że nie różni się od poprzedniczek, dlatego tym lepiej będzie prezentowała się na półce z wszystkimi tomami.
Nie liczcie, że „Drugie życie Bree Tanner” będzie wyjątkową i niezapomnianą lekturą. Tak jak już wspominałam jest interesującym dopełnieniem, ciekawostką o nowo narodzonych, ale to wszystko. Pomimo tego i tak polecam ją wszystkim fanom „Sagi Zmierzch”, którzy chcą się czegoś dowiedzieć o Bree i o całym planie Victorii. Nie żałuję czasu spędzonego z książką, która pozwoliła , choć na chwilę znowu spotkać się z Bellą, Edwardem, czy moją ukochaną Alice. Jest to świetna książka na długie zimowe wieczory w przerwie nad cięższymi lekturami, bo takową ona dla mnie właśnie była. Język jest łatwy i zrozumiały, więc czytało się ją w ekspresowym tempie. Nie stawiałam jej wielkich oczekiwań, dlatego też w żadnym calu się nie zawiodłam, jedynie miałam nadzieję, że będzie trochę więcej o ludzkim życiu Bree, ale jak widać nie można mieć wszystkiego.