Zdarza się Wam oceniać książkę po okładce? Przyznam się, że staram się unikać takich ocen, bo pozory często mylą, ale bywa tak, że zanim jeszcze zacznę czytać jestem zauroczona zewnętrznym wyglądem trzymanego w ręce tomu. Tak też było przy okazji „Letniego przesilenia”, najnowszej książki Robyn Carr. A kiedy zaczęłam czytać tylko się umocniłam w pozytywnej ocenie, tym bardziej, że było to moje pierwsze spotkanie z tą autorką i nie miałam pojęcia czego się spodziewać.
Robyn Carr to uznana i wielokrotnie nagradzana pisarka amerykańska, od ćwierć wieku tworząca powieści obyczajowe i romanse historyczne. Na polskim rynku jest nieco mniej znana – dotychczas nakładem Wydawnictwa Mira wydana została jej trylogia „W cieniu sekwoi” oraz właśnie „Letnie przesilenie”.
Akcja książki obejmuje jedno lato z życia czterech przyjaciółek – Cassie, Julie, Marty i Beth. Wszystkie są tuż przed trzydziestką i mieszkają w Sonomie, niewielkim mieście w Kalifornii. Na pierwszy rzut oka wszystkie prowadzą szczęśliwe życie. Jednak kiedy popatrzymy uważniej to okazuje się, że to tylko pozory. Pielęgniarka Cassie nie potrafi stworzyć szczęśliwego związku. Zwłaszcza ostatnia znajomość omal nie zakończyła się tragicznie – na szczęście z opresji wyratował ją Walt Arneson, długowłosy i wytatuowany motocyklista. Pomimo, że przy bliższym poznaniu Walt okazuje się sympatycznym i odpowiedzialnym człowiekiem, Cassie nie wyobraża sobie, że mogliby zostać parą. Niepracująca zawodowo Julie i jej mąż to kochające małżeństwo z trójką dzieci i ogromnymi kłopotami finansowymi – pomimo, że Billy oprócz etatu w straży podejmuje jeszcze prace dorywcze nie jest w stanie utrzymać swojej rodziny. Marty, właścicielka zakładu fryzjerskiego i matka jednego syna, nie może narzekać na swój status materialny – jej zakład przynosi niezłe dochody, mąż Joe jest strażakiem i też dobrze zarabia ale i jej życie nie jest sielanką. Mąż, który w okresie narzeczeństwa był romantycznym adoratorem po ślubie zmienił się w niechlujnego, spoconego bałaganiarza, najchętniej spędzającego czas na kanapie przed telewizorem, nie biorącego pod uwagę potrzeb żony. Czwarta przyjaciółka lekarka Beth bardzo chce mieć dziecko – okazuje się jednak, że musi się zmierzyć z bardzo poważnym problemem zdrowotnym. Choroba przez którą przechodziła kilka lat wcześniej znów daje o sobie znać.
Trzy letnie miesiące staną się dla tych czterech młodych kobiet sprawdzianem ich przyjaźni. Czy uda im się rozwiązać swoje problemy? Po odpowiedź odsyłam do książki.
Czytając tę powieść zastanawiałam się przez cały czas nad pewną sprawą. A mianowicie czy wśród przyjaciół jest miejsce na sekrety. Pytanie o tyle adekwatne do sytuacji, że początkowo, pomimo łączącej je więzi, żadna z kobiet nie odkrywa się do końca przed innymi, największe problemy zachowując dla siebie. I doszłam do wniosku, podobnie jak bohaterki książki, że takie sekrety to nic dobrego. Przyjaciel po to jest, żeby można mu się zwierzyć z kłopotów – nawet jeśli nie oczekujemy od niego pomocy czy porady. Często wystarczy sama świadomość, że ktoś jest przy nas i trzyma za rękę – to niewiele, ale czasem znaczy więcej niż jakieś wielkie gesty. Jest również tak, że inna osoba patrząca z boku na nasze problemy jest w stanie dostrzec wyjście z sytuacji, którego sami nie zauważamy.
Książka stanowi świetną rozrywkę ale również może być materiałem do przemyśleń na temat istoty przyjaźni, tego co w życiu jest najważniejsze i dokonywanych wyborów. Bo pomimo, że Cassie, Julie, Marty i Beth żyją gdzieś w dalekiej Kalifornii to każda z nas może w nich odkryć cząstkę siebie, swoje problemy i podejmowane decyzje. I oby każda z nas, drogie czytelniczki, miała w krytycznym momencie swojego życia tak oddanych przyjaciół jak to się stało udziałem bohaterek powieści.