Nowa powieść Anthony'ego Ryana powiela pewne schematy z jego wcześniejszej trylogii "Kruczy Cień", koncentrując się na historii życia młodego sieroty, Alwyna, wychowywanego w dzieciństwie w przybytku wątpliwej rozkoszy. W przeciwieństwie jednak do Vaelina al Sorny młody Alwyn nie wykazuje się zbytnio szlachetnymi cechami charakteru. Szybko zostaje członkiem bandy leśnych zbirów, dowodzonej przez książęcego bękarta z nieco wygórowanymi ambicjami. Inteligencja Alwyna pozwala mu zostać ulubieńcem herszta i jest decydującym czynnikiem kształtującym dalsze ścieżki jego losu, które, ku mojemu rozczarowaniu, wydawały się prowadzić do niezwykle oklepanego schematu cudownego wybrańca, ratującego świat. Szczęśliwie autor postanowił je nieco skomplikować czyniąc wybrańcem członka bandy rabusiów, niestroniącego od morderstw i innych czynów trudnych do zakwalifikowania jako bohaterskie. Nie da się jednak uczynić pozytywną postacią kogoś odrażającego, więc Alwyn wykazuje przebłyski dobroci i splata swój los z kolejnymi postaciami, czyniącymi go lepszym człowiekiem. Obserwowanie ewolucji charakteru głównego bohatera byłoby całkiem przyjemnym procesem, gdyby autor tak bardzo nie rozwlekał jego wewnętrznych monologów i nie stosował irytującej maniery, każącej Alwynowi zwracać się bezpośrednio do czytelników. Jak zawsze zabieg taki skutecznie obniża wszelkie napięcie, skoro z góry wiadomo, że Alwyn wyjdzie bez szwanku z każdej potencjalnie śmiertelnej przygody i zdoła napisać pamiętniki. Dzięki temu niefortunnemu zabiegowi oraz dość leniwemu tempu narracji, początkowo książka wydała mi się po prostu nudna i zacząłem pomijać akapity tekstu. Z czasem jednak okazało się, że fabuła zbacza z utartych ścieżek sztampowej literatury fantasy a autor sprawnie zamyka niektóre wątki, co do których żywiłem obawy, że będą się ciągnęły przez cała trylogię bez satysfakcjonującego wyjaśnienia. W drugiej połowie książki trup ściele się gęsto, akcja zyskuje lepsze tempo i większą złożoność, dzięki czemu powieść wreszcie zaczyna przypominać to, czym miała być w założeniu: przygodowe fantasy z odpowiednią ilością tajemnic, przepowiedni, zdrad, mordów i konfliktów. Trzeba jednak uczciwie napisać, że A. Ryan nie wymyślił tu niczego oryginalnego, książka nie odbiega w ewidentny sposób od przeciętnej. Humoru jest niewiele, postaci pozostają ascetycznie aseksualne (a jeśli już coś się dzieje, to opisy nie wnikają w szczegóły), przekleństwa nie zdarzają się często,kreacja świata pozostaje zgrubna, postaci nie odbiegają od znanych wzorców a fabuła składa się z typowych elementów, które na razie niespecjalnie łączą się w sensowną całość, dającą pojęcie o zamiarach autora. Przy odrobinie dobrej woli można to uznać za zaletę. Książka daje też dzięki temu pewną nadzieję, że ciąg dalszy może być interesujący. Przyznaję, że niezbyt wielką, ale zaryzykuję lekturę kolejnego tomu, skoro doczytałem tę książkę z zainteresowaniem. Szkoda tylko, że wydawnictwo FS wydało ją, jak to ma w powszechnym zwyczaju, w zintegrowanych okładkach. Dobrze, że chociaż nie w dwóch tomach.